Jestem szefem dla siebie

Tym razem Wojciech Turewicz zabiera głos na temat trudnej sztuki samosterowności. Jak pracować i żyć tak, żeby nasz wewnętrzny szef nas pochwalił?

Przyjemnie wracać do domu po aktywnym wypoczynku. W całej Polsce już prawie wiosna, a w górach zabawa na nartach na całego. Te kilka dni pomogło mi się zrelaksować i dodało nowej energii do pracy. Miałem problem, o której godzinie wystartować w drogę powrotną. Warunek był jeden: zobaczyć bieg Justyny Kowalczyk na 30 km. Zdecydowałem, że wyruszę wczesnym rankiem, a sprawozdania z olimpiady wysłucham w radio podczas podróży. Przypadkowo włączyłem popularną „Trójkę”, która w tym czasie nadawała audycję muzyczną. Popularny prowadzący Marek Niedźwiecki, z zainteresowaniem śledził wydarzenia z trasy. Co chwila przerywał swoją audycję i podawał aktualną sytuację podczas biegu:

Justyna pięknie wystartowała. Jest ciągle w czołówce i tasuje się z Norweżkami – ekscytował się prezenter.

Kiedy łączył się ze studiem olimpijskim, w jego głosie usłyszałem niepokój.

Justyna zaczyna odstawać od czołówki, jej oddech jest bardzo ciężki, ale zaciska zęby i dalej walczy – krzyczał zmartwiony sprawozdawca z Soczi.

Dosłownie po chwili załamany Niedźwiedzki przekazał nam dramatyczną wiadomość:

– Niestety! nasza biegaczka zeszła z trasy.

Był to już ostatni komunikat w sprawie tego wydarzenia, którym tak bardzo żyła cała Polska. Przecież wszyscy, no może prawie wszyscy, swoje plany podporządkowali tym zawodom. A miało być tak pięknie. Czekaliśmy na nowy, niebywały wyczyn naszej biegaczki. Czy po tym, co się wydarzyło, przestała być naszym bohaterem? Słuchając audycji muzycznej doszedłem do wniosku, że chyba tak. Miałem nadzieję, że usłyszę co się naprawdę stało. Liczyłem, że prowadzący spróbuje pomóc nam być w tej trudnej chwili z Justyną. Jak wielkie było moje rozczarowanie, kiedy do końca audycji nie usłyszałem na ten temat nawet jednego zdania.

Całą drogę powrotną do domu zastanawiałem się, jak to się stało, że radio tak szybko przestało interesować się losem Justyny. Przecież sam słyszałem, jak bardzo komentatorzy i dziennikarze przeżywali ten start. Ile w tym było uwielbienia, szacunku i podziwu? Wystarczyło jednak małe potknięcie, słabość czy zwątpienie naszego idola, a nasz zachwyt natychmiast zgasł.

Jak to z nami jest? Czy mamy wystarczająco dużo zrozumienia dla słabości innych? Może większość Polaków po porażce Justyny wyłączyło telewizor i wróciło do swoich codziennych zajęć?

Każdy z nas, nawet nasi bohaterowie, mają prawo do wyznaczenia granicy, do której są w stanie dojść. Krok dalej wiąże się z igraniem z własnym zdrowiem, a nawet życiem. Decyzja o zejściu z trasy musiała być dramatem dla Justyny. Przecież miała świadomość pod jaką jest presją, czego od niej oczekuje cały kraj. Jednak stwierdziła, że dość tej walki ze sobą i z przeciwnościami. Uznała, że dalsza walka nie ma logicznego uzasadnienia.

Byłem przekonany, że po tej decyzji będzie zdruzgotana i zaszyje się w jakimś odosobnieniu, przeżywając własną tragedię. Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy usłyszałem wywiad, jakiego udzieliła, zobaczyłem ile w niej spokoju i  z jaką logiką wyjaśniała przyczyny zejścia z trasy. Okazało się, że zaraz po starcie jedna z zawodniczek przypadkowo uderzyła ją w chorą stopę i naruszyła złamaną kość. Opowiadała o tym, tak jakby zapowiadała prognozę pogody na jutro, bez większych emocji. Nie czułem w jej głosie załamania, ani rozczarowania:

Zrobiłam wszystko, aby do tego biegu przygotować się optymalnie. Nie mam do siebie pretensji. Nie robię z tego biegu żadnej tragedii. Jestem szczęśliwa. Osiągnęłam na tej Olimpiadzie wielki sukces.

Ten przykład jak zwykle ma mi posłużyć do szerszego spojrzenia problem, który chcę dziś poruszyć, a mianowicie na zarządzanie sobą i branie o odpowiedzialności za własne decyzje.

Przecież my sami jesteśmy dla siebie własnymi szefami. Sami sobie wyznaczamy zadania i sami przed sobą się z nich rozliczamy. Możemy innym opowiadać, jak wiele zrobiliśmy w danej sprawie, ile kosztowało to nas wysiłku i poświęcenia. Ale samych siebie nie oszukamy. To my znamy stan własnego organizmu, własnych możliwości i jesteśmy gotowi orzec, czy dane zadanie było na poziomie naszego maksymalnego zaangażowania.

Porozmawiajmy z własnym sumieniem w sposób uczciwy i wtedy szybko okaże się, czy zrobiliśmy wszystko, aby wykonać dane zadanie. Justyna jest takim szefem dla siebie. Wymagającym, ale również uczciwym. Jej postawa po biegu była dojrzała i spokojna tylko dlatego, że nie miała sobie nic do zarzucenia. Zrobiła wszystko, aby w tym biegu wystartować i wypaść jak najlepiej. Przegrała nie z przeciwniczkami, ale z uszkodzoną nogą.

Takiej postawy oczekują od nas pracodawcy, nasi partnerzy, klienci. Wykorzystując ten przykład w zarządzaniu sądzę, że kierownictwo wie i jest w stanie ocenić na ile pracownik całego siebie zaangażował w wykonanie powierzonego zadania. Z moich wieloletnich doświadczeń jedno wiem na pewno: jeżeli pracownicy pracują na przysłowiowe „pół gwizdka”, to firma ma małe szanse na przetrwanie. A przecież istnienie instytucji jest równie ważne dla szefa, jak i dla jego pracowników.

Przenosząc te doświadczenia na grunt oświatowy, do którego zawsze staram się odnosić w swoich felietonach, twierdzę, że w model pracy wychowawczej z uczniami należy wpleść uczenie postawy pełnego zaangażowania we wszystko, czym się zajmujemy. W ten sposób nauczyciele pomogą swoim uczniom przygotować się do radzenia sobie w dorosłym zawodowym i prywatnym życiu.

Wielu z nas prezentuje odmienny pogląd na tę sprawę. Uważamy, że oczywiście, powinno się angażować w zadania, które są przed nami, ale bez zbytniej przesady. Przecież trzeba zostawić trochę energii na czas prywatny i przyjemności. Rozumiem to doskonale jako przyjaciel czy ojciec, ale już trudniej jest mi to zaakceptować, kiedy jestem w roli szefa firmy i odpowiadam za jej dobre funkcjonowanie na rynku. Między szefem a jego pracownikami jest ta mała różnica, że pracownicy myślą głównie o tym, jak przetrwać dany dzień, a lider zastanawia się nad przyszłością.

Być może postawa, o której piszę, jest mało popularna. Kojarzy się nam z wykorzystywaniem pracowników. Jednak życie weryfikuje postawy tych, którzy w tym zakresie są oszczędni i swoją dyspozycyjność szczególnie dawkują. Niestety, przedstawiciele tej filozofii na ogół mają problem z utrzymaniem się na rynku pracy i to oni powiększają kolejki w urzędach dla bezrobotnych.

Zapytaj siebie – własnego szefa, czy jesteś z siebie – pracownika zadowolony? Jeżeli uczciwie sam przed sobą stwierdzisz, że tak, to o pracę możesz być spokojny.

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *