O asertywności inaczej

Z artykułem o asertywności, który, przyznaję, łażąc po domu piszę „w głowie” mam szczególny kłopot. W felietonie napisanym po powrocie z Zurychu opisującym moje samotne zmagania z przeprowadzką, napisałam tylko o jednej ze stron asertywności, a właściwie jej fałszywego pojmowania. A mianowicie o usankcjonowanej poprzez psychologiczne teorie formie odmowy pomocy innym.

Słowa „asertywność” istotnie nie lubię. Podobnie jak wielu nowomodnych słów, którymi określa się zjawiska i postawy społeczne istniejące od lat. Niewątpliwie, definicja „asertywności” mówi, że jest to model postępowania i kształtowania przekonań uwalniających nas od nieustannego poczucia winy. Chroni nas także od nieumiejętności obrony interesów własnych. Jednocześnie uświadamia nam, jak błędne jest przekonanie , że poczucie własnej wartości osiąga się poprzez akceptację i sympatię innych (jakkolwiek jedno drugiemu nie przeszkadza). Z pewnością jest to model słuszny i potrzebny w pomocy osobom niepewnym i neurotycznym. Definiowana tym pojęciem wierność własnym przekonaniom i wartościom kształtowanym w procesie (odpowiedniego) wychowania jest dla mnie oczywistą oznaką dojrzałości, odwagi cywilnej i społecznych kompetencji.

Natomiast prowadzenie kursów asertywności dla pracowników banków i koncernów przemysłowych, sprzedawców i przedstawicieli firm jest często zwykłą manipulacją ze strony tychże organizacji. Mają one na celu jedynie przystosowanie swoich pracowników do realizacji zadań zgodnych z polityką firmy. Nie zawsze idą one w parze z zasadami etyki czy wręcz moralności pracowników.

Spotykałam młodych i energicznych managerów, którzy kierując się jedynie własną korzyścią i dążeniem do władzy, usprawiedliwiali „asertywnością” swoją arogancję i obojętność wobec swoich podwładnych.

Nazywanie takich postaw „po polsku” postawiłoby ich być może przed konfliktem moralnym, którego rozwiązywanie poprawiłoby ich kompetencje zawodowe. Uczyniło by z nich prawdziwych liderów zespołów, jak również przyczyniłoby się ich osobistego rozwoju. Zastanawiając się głębiej nad tego rodzaju „asertywnością” brakuje mi w tym miejsca na współczucie, oddanie i liczenie się z potrzebami i interesami drugiego człowieka.

Często spotykam się z żartobliwym, ale absolutnie negatywnym przydomkiem „Matka Teresa”.
Istotnie, jak mi wiadomo Matka Teresa poświęciła własne życie potrzebującym. Czy w związku z taką postawą  była przez to „nie asertywna”?
Nie sądzę! Wręcz przeciwnie. Sprzeciwiając się w tak zaangażowany sposób niesprawiedliwości społecznej, wspierając potrzebujących i chorych, tych niechcianych i zapominanych, wykazywała moim zdaniem ogromną asertywność.
Nie jest bowiem wbrew pozorom, wielką sztuką odmówić pomocy słabemu. Ale ująć się za nim wobec możnych tego świata jest świadectwem odwagi, wierności własnym wartościom, oznaką nie neurozy ale człowieczeństwa.

Sięgając do bardziej jeszcze drastycznego przykładu:
Co powiedziałby wierzący chrześcijanin na temat asertywności Chrystusa?
Z jednej strony poświęcił swoje życie dla innych. Z drugiej zaś miał odwagę przepędzić ze świątyni przekupniów.
Asertywność! I to jaka!
Wiem, że daleko mi do Matki Teresy. A może nawet bardzo daleko. Nie zgodzę się jednak z tym, że używa się porównania do jej postawy jako formy szyderstwa z osoby skłonnej do pomocy i wrażliwej na ludzkie cierpienie.

Oczywiste jest, że nie zbawimy świata i nie pomożemy wszystkim. Nie powinniśmy również wyręczać innych w przejmowaniu odpowiedzialności za własne czyny. Nadopiekuńczość wobec osób potrzebujących wsparcia, ale zdolnych do samodzielnego życia i działania jest oznaką braku wiary w ich kompetencje. W konsekwencji przyczyniamy się do czegoś w rodzaju „ubezwłasnowolnienia” danej osoby.

Powyższa postawa dotyczy głównie takich patologii społecznych jak uzależnienie, alkoholizm, narkomania itp. a także rodzin dysfunkcyjnych.

Natomiast tzw. „reszta dzisiejszego świata” (zadowolona z siebie, mnożąca sukcesy i materialne korzyści, opanowana obłąkańczą wręcz potrzebą konsumpcji, cierpiąca na chorobliwe przekonanie o wyjątkowości własnego istnienia) wszyscy Ci, którzy chcą wpływać na innych – ta „reszta świata” powinna moim zdaniem posługiwać się z dużą ostrożnością słowem „asertywność”.

Mam wrażenie, że refleksje, którymi się z Państwem dzielę powstały pod wpływem dużych emocji. Być może to one, moja wściekłość na coraz większą niesprawiedliwość społeczną, na obojętność i ludzki egoizm, nie pozwalają mi obiektywnie i spokojnie napisać o asertywności.
Jestem przekonana, że był czas, kiedy te pojęcia, tego rodzaju kursy korygujące ludzkie postawy, były słuszne i potrzebne. I że pisząc w sposób tak emocjonalny spłycam, i być może zniekształcam to, co rozumiane jest pod pojęciem asertywności.

Więc jak o tym napisać…?

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *