Pani artykuły w Eduardzie dotyczą – najszerzej mówiąc – dwóch obszarów: Pani doświadczeń z pobytu w Szwajcarii oraz obserwacji społeczeństwa polskiego po powrocie do kraju. Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej na temat Pani doświadczeń na przestrzeni lat, emigracji, pracy zawodowej.
Proszę powiedzieć kilka słów na temat Pani wykształcenia i „zawodu wyuczonego”. Jak doszło do wyboru właśnie takiej ścieżki zawodowej?
Myślę, że w wypadku wyboru studiów i zawodu nie mogę mówić o świadomej decyzji. Bardzo lubię czytać, zaczęłam czytać bardzo wcześnie i nie przestałam do tej pory. Fascynowały mnie losy protagonistów, historie ich życia i tak właśnie wyobrażałam sobie studia psychologiczne. Liczyłam, że będą czytaniem nowych, frapujących książek, poznawaniem historii życia, tym razem prawdziwych już bohaterów. I kiedy przeszłam już przez katusze pierwszych lat studiów polegających na nauce definicji czym jest osobowość a czym inteligencja, rozpoczęła się specjalizacja kliniczna a z nią praktyki i te właśnie spotkania z fascynującymi ludźmi. Świadomą decyzją wyboru zawodu mogę natomiast nazwać moje studia terapeutyczne , które podjęłam wówczas, kiedy w pracy z pacjentami nie wystarczała już sama psychologia.
Czym zajmowała się Pani w Polsce przed wyjazdem?
Początkowo pracowałam z tzw. trudną młodzieżą w Państwowym Zespole Ognisk Wychowawczych, najpierw w Świdrze, a potem w Ognisku Praga pod kierownictwem Wojtka Turewicza. Było to dla mnie ogromnie ważne doświadczenie, mój chrzest zawodowy, który pozwolił mi nauczyć się od moich starszych stażem kolegów, ale przede wszystkim od wychowanków, nawiązywania rzetelnych kontaktów, autentycznych relacji z moimi podopiecznymi. Przy okazji nauczyłam się przyszywania białych kołnierzyków do szkolnych mundurków, ponieważ przede wszystkim moja rola polegała na towarzyszeniu dzieciom w ich dniu codziennym, na byciu wychowawcą. Stąd moje późniejsze zainteresowanie wychowaniem i pedagogiką. Po dwóch latach pracy wróciłam do rodzinnego Trójmiasta i rozpoczęłam pracę na nowo powstałym oddziale dziennym Szpitala Psychiatrycznego na Srebrzysku, po raz pierwszy prowadząc pracę terapeutyczną, zarówno grupową jak i indywidualną. Wówczas też bardzo szybko zrozumiałam konieczność dalszego kształcenia się w tym zakresie.
Jak potoczyła się Pani droga zawodowa po przyjeździe do Szwajcarii?
No cóż, zaczęła się dosyć szybko i właściwie nieoczekiwanie. Jak skok do głębokiej wody . Po trzytygodniowym, intensywnym kursie niemieckiego, trochę „na wariata” i za radą mojego nauczyciela niemieckiego, wysłałam podanie o półroczną praktykę w ośrodku specjalistycznym dla osób uzależnionych, wzorującym się na amerykańskim modelu Synanonu z tą tylko różnicą, że terapię, nazywaną tam „grą” i polegającą na nauce werbalnego wyrażania agresji i sztuce konfrontacji, prowadzili fachowcy. Zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną po której przyjęto mnie na praktykę. To była prawdziwa szkoła życia. Moja znajomość niemieckiego po trzytygodniowym kursie językowym była rudymentarna, a do czynienia miałam przede wszystkim ze szwajcarskim w całym bogactwie jego dialektów i odmian. Nasi pacjenci przyjeżdżali do nas ze wszystkich szwajcarskich kantonów i posługiwali się również odmiennymi dialektami. Całe szczęście, że dosyć szybko uczyłam się wówczas języków obcych. Po odbytej praktyce poprawiłam nie tylko wiedzą o dynamice grupy, ale i mój szwajcarski. A potem, moja zawodowa kariera potoczyła się już z dosyć prosto i szybko . Z pewnością pomogła mi w tym dobra opinia z ukończonej praktyki, ale niewątpliwie był to także łut szczęścia. Wysłałam dziesiątki podań do liczących się w Szwajcarii placówek terapeutycznych i dosyć szybko zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną. W rezultacie rozpoczęłam pracę na oddziale dziennym dosyć znanej w Szwajcarii kliniki psychoterapeutycznej. Jednocześnie podjęłam studia terapeutyczne na Akademii Terapii Integracyjne i Terapii Gestalt (FPI) oraz analizę własną. Uczestniczyłam też w zajęciach instytutu psychoanalizy, która to metoda, ciekawa teoretycznie, nie wydawała mi się jednak wystarczająca do pracy z pacjentami psychotycznymi. Zarówno jedne jak i drugie studia były bardzo kosztowne, ale częściowo pokryła je klinika w której pracowałam. Każdy z pracowników terapeutycznych miał co roku dodatkowy budżet na dokształcanie własne. Aby opłacić resztę kosztów studiów klinka udzieliła mi długofalowego kredytu zobowiązując mnie „tylko” do trzyletniej współpracy. Po ukończeniu pięcioletnich studiów nie musiałam już zasadniczo szukać pracy, ponieważ, jak to się mówi, „wyrobiłam sobie nazwisko” i propozycji pracy otrzymywałam sporo. Najdłużej pracowałam w klinice specjalistycznej dla pacjentów uzależnionych z tzw. podwójną diagnozą. To była bardzo absorbująca i trudna praca i po dziesięciu latach przeszłam do pracy w ambulatorium psychoterapeutycznym. Końcowe siedem lat mojej pracy spędziłam w Ośrodku Psychoterapeutycznym dla dziewcząt z doświadczeniami gwałtu. To były dla mnie nowe doświadczenia, sukcesy i porażki, spotkania z młodzieżą, z dziećmi okaleczonymi przez dorosłych, praca tak bardzo mnie poruszająca, ciężka, że trzy lata temu zdecydowałam się na dłuższy urlop wypoczynkowy.