Z pewnością poniższe rozważania wzbudzą pewne kontrowersje, spróbuję jednak dolać trochę oliwy do ognia.
Z jednej strony zgadzam się z autorami, że praca domowa bywa niezbędna. Pomaga utrwalić przerobiony materiał, rozwija twórcze myślenie, itp. Ale z drugiej strony może stanowić poważną przeszkodę w procesie uczenia, z czego nie zawsze zdają sobie sprawę nauczyciele, którzy chcąc dobrze – podświadomie sami sobie szkodzą.
Tak, jak wspomnieli autorzy, ostatnio pojawia się coraz więcej głosów, że zadawanie zbyt dużej ilości pracy domowej jest szkodliwe. Są nawet i tacy, którzy twierdzą, że zadawanie pracy jest nielegalne, ponieważ narusza konstytucję RP w zakresie wolności osobistej obywatela, a także narusza prawo uczniów do wolnego czasu, ingerując w jego organizowanie. Nie mnie rozstrzygać te wątpliwości. Zastanówmy się jednak nad tym, jakie błędy popełniamy przy zadawaniu pracy domowej?
Po pierwsze naszym nauczycielskim i rodzicielskim marzeniem jest, by nasze dzieci były zmotywowane do nauki. Jakie czynniki mają wpływ na motywację? Przede wszystkim osobowość nauczyciela, klimat lekcji, stosowane metody nauczania, osobowość samego ucznia i … rodzaj zadawanych prac domowych (!).
Nawet najlepszy nauczyciel, który bezrefleksyjnie zadaje nieprzemyślaną pracę domową nie zdaje sobie sprawy, jak wiele traci ze swojego autorytetu u ucznia. Dziecko po fascynującej ciekawej lekcji, która odbyła się w dobrym klimacie wraca do domu, otwiera podręcznik i widzi 15 słupków do obliczenia, nad którymi siedzi w pocie czoła do późnych godzin wieczornych. Mechaniczne rozwiązywanie zadań w żaden sposób nie wpływa na jego rozwój, traci czas, nudzi się. Ukochany przed chwilą nauczycie błyskawicznie traci w jego oczach…
Bywa tak, że nauczyciele nie zdają sobie sprawy z celowością zadawania pracy domowej. Zadają ją, bo tak są przyzwyczajeni, bo gdy byli uczniami, również im zadawano, ponieważ w podręczniku są wskazane zadania do pracy domowej. Za niedopuszczalne uważam wypowiedź jednego z pedagogów, który stwierdził, że pracę zadaje, aby uczniowie uzupełnili to, czego nie zdążył przerobić na lekcji.
Są też tacy nauczyciele, którzy zadają, a później pracy nie sprawdzają – uczeń ma poczucie bezsensownego wysiłku, bez jakiejkolwiek informacji zwrotnej, czy pracę wykonał dobrze. Jeżeli na początku edukacji dziecko z prawdziwą pasją przygotowuje w domu projekt, referat, opowiadanie, a nauczyciel tego wysiłku nie doceni, kolejna praca będzie wykonana już bez zaangażowania, a kolejna ściągnięta na przerwie, bo po co się przemęczać?!
Kolejny grzech – praca nie jest zindywidualizowana – te same zadania uczniowi zdolnemu zajmują kilka minut pracy, są dla niego oczywiste, nie wnoszą wiele do jego rozwoju. Mniej zdolny uczeń ślęczy nad pracą do późnej nocy.
I wreszcie coś, co budzi mój szczególny niepokój. Mnóstwo pracy domowej zadawane jest na sobotę i niedzielę – dziecko nie spędza czasu z rodziną, nie buduje wzajemnych relacji, nie ma czasu wyjść na spacer. Po całym tygodniu wytężonego wysiłku dziecku i jego rodzicom należy się wspólny wypoczynek. Dorosły człowiek statystycznie pracuje 8 godzin dziennie, a uczeń w szkole przebywa ok. 7 godzin. Dodatkowo ok. 3-4 godzin poświęca na pracę domową, co razem daje … no właśnie.
Jak widać z mojej wypowiedzi – podchodzę do problemu bardzo emocjonalnie. Sam jestem ojcem i widzę, kiedy praca domowa rzeczywiście ma sens, ale też nader często obserwuję polecenia, które zadawane są ot, tak, by uczniowie się nie nudzili. Przy całej idei dobrej pracy domowej, o której piszą autorzy, czuję, że sporo w tym obszarze jest do refleksji. Pozdrawiam i dziękuję za artykuł, który natchnął mnie do powyższej polemiki