Z punktu widzenia rodzica dziennik elektroniczny ma liczne zalety. Przede wszystkim daje możliwość upewniania się, że nasza pociecha uczestniczy w zajęciach lekcyjnych (frekwencja), czy uczestniczy aktywnie i na ile skutecznie zdobywa wiedzę (oceny). Pozwala ponadto na prosty i szybki kontakt z dowolnym nauczycielem a nawet dyrekcją szkoły. Dzienniki elektroniczne prześcigają się w ułatwieniach dla rodziców – dla tych, którzy nie często są online proponują za drobną opłatą powiadomienia sms o każdej zmianie w dokumentacji dziecka. Nie umknie nam żadne spóźnienie, żaden plusik nie pozostanie niezauważony, ale i żadnej jedynki się nie ukryje.
Korzystam z dziennika elektronicznego często. Tłumaczę sobie, że wiedza na temat ocen dziecka pozwala na wczesną interwencję: nie muszę czekać do zebrania, aby zauważyć konieczność „przykręcenia śruby”, pogonienia do lekcji, odgonienia od komputera moich synów. Trzymam rękę na pulsie i nie pozwalam, by sprawy (czytaj: kiepskie oceny) zabrnęły za daleko.
Skoro jednak potrzebuję sama przed sobą „tłumaczyć” dlaczego z taką radością z tej permanentnej inwigilacji korzystam, cichy głos wewnętrzny mówi mi, że coś tu jest nie tak. Zbyt dobrze pamiętam własne czasy szkolne – szczególnie licealne (w szkole podstawowej byłam jeszcze „bardzo grzeczną dziewczynką”, dopiero później znormalniałam). Pamiętam dreszczyk emocji podczas pierwszych samodzielnych wagarów – nie pamiętam, dlaczego zboczyłam wówczas z drogi do szkoły, ale wiem, że poszłam do kina na film „Filadelfia”, który zrobił na mnie na tyle piorunujące wrażenie, że na dłuższą chwilę zamarzyłam o karierze prawniczki. Efekt tych wagarów – zaczęłam z zaangażowaniem uczyć się historii i WOSu oraz zainteresowałam się bieżącą sytuacją polityczno-społeczną. Bywały też ucieczki mniej ambitne – spędzane z trójką cudownych przyjaciół w Łazienkach, na rozmowach o wszystkim, wygłupach i planach na przyszłość. To nieodłączna i niezwykle cenna część mojej nastoletniej historii, która bardzo wpłynęła na moją osobowość i ukształtowała to, kim jestem dzisiaj. Rodzicom o tych eskapadach opowiedziałam wiele lat później – wtedy były zbyt moje, zbyt prywatne, należały do mojego nastoletniego świata, do którego rodzice nie mieli wstępu. I tak właśnie powinno być, bo na tym również polega bycie nastolatkiem.
A oceny? Tu szczególnie dziennik elektroniczny jawi mi się jako narzędzie tyleż przydatne, co jednocześnie być może przeciwproduktywne. Kiedy widzę, że syn dostał z jakiegoś przedmiotu gorszą ocenę, jak tylko wejdzie do domu dopytuję, oczekuję wyjaśnień, zaganiam do nauki, popędzam, by umówił się na poprawę. A jak to było ze mną? Dostawało się kiepski oceny, oj dostawało. Na szczęście rodzice nic o tym nie wiedzieli – aż do zebrania. Ale to było właśnie cudowne: dostawałam złą ocenę i SAMA pilnowałam, by umówić się na poprawę, SAMA motywowałam się do pracy, a w razie potrzeby szukałam pomocy, a po jakimś czasie mogłam przyjść do domu i zakrzyknąć: „Dostałam jedynkę z matmy, ale już poprawiłam na trzy!” Był to komunikat bezpieczny i nie powodujący burzy w szklance wody. Już wtedy czułam, że to moje życie i moja sprawa. Miałam poczucie odpowiedzialności i sprawczości. Czy nie odbieram czegoś ważnego swoim dzieciom?
Oczywiście moim celem w dzisiejszym tekście nie jest zniechęcanie Państwa do korzystania z dobrodziejstw współczesnej technologii informacyjnej. Wiem, że dla niektórych rodzin to rozwiązanie pozwala na uniknięcie niezwykle poważnych konsekwencji: dzieci są różne, niektóre bez kontroli nie funkcjonują, niektóre bez wsparcia sobie nie radzą, niektóre są tak podatne na nienajlepsze wpływy, że ciągła kontrola jest konieczna by przeprowadzić je przez najtrudniejszy okres „nastolęctwa”. Nie wszystkie jednak. Mój dzisiejszy artykuł jest swego rodzaju publicznym rachunkiem sumienia i – tradycyjnie – zachętą do dyskusji. Może to, ze mam możliwość sprawdzać, nie oznacza, że powinnam tej możliwości nadużywać? Może zaglądanie do dziennika raz na dwa tygodnie będzie bardziej fair wobec dzieci? A jeśli nie mogę się powstrzymać przed zaglądaniem – może powinnam choć powstrzymać się przed natychmiastowym dawaniem wytycznych i rozwiązań?
Czy tylko ja mam problem z byciem rodzicem w XXI wieku? To naprawdę bardzo trudne zadanie!