Każdej wiosny spoglądam na siebie z pewnym niesmakiem: zimowy bezruch skutkuje nieodmiennie dodatkowymi kilogramami, spadkiem formy, zadyszką przy wchodzeniu po schodach. Wiosna to doskonały moment na to, aby „wziąć się za siebie”. Niestety lata doświadczeń oraz lektura opracowań naukowych nauczyły mnie, że diety – właściwie żadne – nie działają. Jedynym sposobem, aby faktycznie lepiej wyglądać i lepiej się poczuć to podjęcie regularnej aktywności fizycznej.
Oczywiście istotne jest, aby była to forma aktywności, która sprawia nam przyjemność. Ja próbowałam kilku – pływania, siłowni, fitness… Zazwyczaj zabierałam się do przedsięwzięcia profesjonalnie: od wydawania pieniędzy na strój, obuwie, gadżety i karnety. Po kilku tygodniach jednak słomiany ogień gasł, codzienność utrudniała dotarcie na wybrane zajęcia i lądowałam z powrotem przed komputerem lub na kanapie, a kilogramy towarzyszyły mi przez kolejne miesiące.
Tym razem zatem podjęłam decyzję, że nie będę inwestować w sprzęt. Nie będę również wybierać zajęć, które wiążą się z dojechaniem gdzieś lub umówieniem się z trenerem – wiem, że prędzej czy później nie będzie mi się chciało. Zdecydowałam, że tym razem wybiorę aktywność fizyczną dostępną od ręki: chodzenie, jeżdżenie na rowerze; aktywności, które wymagają wyłączenie wyjścia z domu. Natomiast moimi trenerami uczyniłam… Dzieci!
Badania wykazują, że dzieci w wieku przedszkolnym potrzebują około 6 godzin ruchu dziennie. Dzieci szkolne nieco mniej, ale również znacząco więcej, niż faktycznie go mają. Za dużo czasu spędzamy w samochodach, przed komputerami, na kanapie. Postanowiłam zatem, że spróbuję moją walkę o lepsza formę połączyć z rozbudowywaniem relacji rodzinnych. Okazuje się, że jest do tego wiele okazji!
Kiedy pogoda dopisuje, wystarczy zamiast wsiadać rano do auta odprowadzić najmłodszego syna do przedszkola piechotą. To prawie kilometr w jedną stronę – całkiem niezły trening. Przy okazji przyglądamy się kwiatkom i ptaszkom, rozmawiamy o motoryzacji i logistyce, powtarzamy „Lokomotywę” Brzechwy i „żyrafę u fotografa” Kerna – słowem, doskonale się bawimy. Dziś ku mojej radości nie musiałam już namawiać dziecka na pójście do przedszkola piechotą – sam się tego domagał!
Popołudniowe „power walks” w lesie można uprawiać ze starszymi. Daje to możliwość poznania ciekawych, motywujących aplikacji na urządzenia mobilne (dzieci znają je zazwyczaj lepiej niż rodzice), ale również nieznanych dotąd leśnych ścieżek, ciekawych miejsc i … opinii dziecka na temat pana od matematyki. Nie mogę się już doczekać na cieplejsze temperatury, wyciągnięcie roweru i wspólne wyprawy po okolicy. Dzieci są doskonałymi motywatorami: nie pozwolą zwolnić, oszukać, pójść na skróty – dopilnują, aby trening był porządny, nie bez satysfakcji, że teraz to one są w pozycji poganiania i besztania, którą na co dzień zajmują rodzice.
Mam nadzieję, że wciągnięcie rodziny do programu treningowego pozwoli mi osiągnąć najważniejszy cel: zmienić sposób myślenia. Że nie będzie to „ech, MUSZĘ iść na trening” ale „Hej, CHCĘ iść z synkiem na spacer!”. Że przestanę myśleć o kilogramach i zmarszczkach, a skupię się na byciu tu i teraz, cieszeniu się wspólnie spędzanym czasem, pięknem przyrody, spokojem, chwilą dla siebie. Dzięki temu mam nadzieję osiągnąć nie tylko lepsze samopoczucie fizyczne, ale przede wszystkim poczuć się szczęśliwsza. Czego i Państwu majówkowo życzę!