Mając dziesięć lat pewnie tak opisałabym dobrego nauczyciela. Taki nauczyciel na pewno jest jednym z ulubionych wśród uczniów, ale czy na pewno jest on dobrym belfrem?
Sięgam do mojej pamięci, i próbuję odgrzebać takiego „dobrego” nauczyciela. I z zadziwieniem stwierdzam, że niestety nikogo takiego nie pamiętam, a przecież powinnam, bo z pewnością tacy byli. Ale przy tej okazji przypomniałam sobie wyrazistą, wymagającą postać pani od języka polskiego, ostrą matematyczkę czy srogą pasjonatkę od chemii. Czy zapamiętałam je dlatego, że były wyjątkowo wymagające? Niekoniecznie. Każda z tych osób oprócz świetnego prowadzenia przedmiotu, nauczyła mnie czegoś więcej. Pokazała mi świat, który był dla mnie niedostępny. Zaciekawiła mnie nim i sprawiła, że odkrywanie go zaczęło być dla mnie także wielką przygodą. W odróżnieniu od innych nauczycieli, którzy prowadzili z nami pogadanki wychowawcze, moje bohaterki swoją postawą i pasją zmieniały nas. Każda z tych osób traktowała każdego swojego ucznia z wielkim szacunkiem. Słuchała nas i liczyła się z naszym zdaniem. Nawet wtedy, kiedy coś przeskrobaliśmy nasze Panie były wobec nas surowe, ale zawsze sprawiedliwe.
Z biegiem czasu, kiedy stawałam się coraz bardziej dojrzała, zauważyłam, że miejsce moich nauczycieli szkolnych zajęli ludzie, którzy stali się dla mnie życiowymi drogowskazami. Na swojej dorosłej drodze spotykam wiele takich osób – „przewodników”. Nie są to moi formalni nauczyciele, ale to ja nadałam im taki tytuł, bo to ja wiem, jak wiele uczą mnie swoim postępowaniem, zachowaniem i mądrością. Ich postawa zmusza mnie do zatrzymania się, refleksji i rozwoju. Obserwuję ich, z jakim trudem i konsekwencją doskonalą siebie. Z podziwem patrzę, jak bardzo w centrum ich uwagi jest drugi człowiek i jego problemy.
Myślę, że moim osobistym sukcesem jest to, że dzisiaj zauważam, iż wielu cech, które czynią ich szczególnymi osobami, nigdy wcześniej nie zauważałam. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że to ja chcę, żeby oni byli moimi nauczycielami, chociaż oni niczego ode mnie nie oczekują. Ja sama podpatruję ich i stawiam sobie coraz wyższe wymagania. To ja niejako „kradnę” ich wiedzę, a może bardziej ich mądrość, o czym oni czasami nie mają pojęcia, ale jestem im za to bardzo wdzięczna. Mam swoją osobistą satysfakcję, kiedy moi najbliżsi chcą się za mną dzielić swoimi przemyśleniami o tym, co w życiu jest ważne. Bardzo cenię sobie te rozmowy, podczas których uczymy się wzajemnie od siebie. To też jest nową formą naszego wspólnego doskonalenia się.
Czasami szukamy swoich bohaterów bardzo daleko, np. w Internecie. Możemy ich podziwiać, ale nie możemy się dzięki nim rozwijać. W moim odczuciu uczymy się przede wszystkim od ludzi ważnych dla nas, a niekoniecznie najmądrzejszych. Rozglądajmy się w takim razie, czy kogoś nie zgubiliśmy w gronie swoich najbliższych.
Mam to szczęście, że w życiu spotykam wielu ludzi, od których chcę się uczyć, którzy mnie zadziwiają swoją mądrością, inteligencją, inspirują mnie i motywują do działania. Nawet jeśli są wymagający, nie zawsze pochlebni, to najważniejsze, że ich sama obecność jest dla mnie bardzo istotna, a ich sposób bycia uczy mnie bycia lepszym człowiekiem, dla samego siebie i dla innych. Wszystkim tym osobom dziękuję.
Aleksandra Możejko – wieloletni pracownik Instytutu Kształcenia, specjalista ds. organizacji szkoleń oraz autorka wielu projektów, w tym projektu „dom marzeń”. Absolwentka pedagogiki na Uniwersytecie Warszawskim. Prywatnie niepoprawna optymistka, szczęśliwa żona, miłośniczka zwierząt i dwóch kół.