Każdy kraj ma przeszłość, o której by wolał nie pamiętać. W Australii, i w innych krajach zbudowanych przez kolonialistów, tą ciemną przeszłością, która ciągle rzuca cień na kraj, jest sposób traktowania Aborygenów. Kiedy brytyjscy kolonialiści przybyli do Australii w 1788 roku, tubylcy mieszkali na tym kontynencie od 50 lub 60-ciu tysięcy lat. Jest to najdłużej zamieszkująca grupa etniczna.
Aborygeni nie są jednolitą społecznością. W Australii jest ponad 400 różnych grup, każda z innym językiem, swoimi obyczajami. Naukowcy, podzielili je na 3 grupy kulturowe: Północną, Południową i Centralną (czyli pustynną). Łatwo sobie wyobrazić, co w XVIII-tym wieku kolonialiści myśleli na temat Aborygenów, i w jaki sposób ich traktowali. Aborygeni naszego kontynentu byli nomadami i rzadko kiedy brali udział w konfliktach militarnych, tzn. nie byli narodem wojowników, co niestety obróciło się przeciwko nim w konflikcie z kolonistami. Przed przybyciem kolonialistów w Australii zamieszkiwało około 500 000 do 1 000 000 Aborygenów, a w 1933 było ich już tylko 74 000. Do 1967 roku, nie byli nawet wspomniani w spisie ludności, ani nie mieli prawa do głosowania.
W tej chwili największym cieniem w historii Australii jest tzw. „Skradziona generacja”. „Skradziona generacja” odnosi się do decyzji rządu kolonialnego, aby siłą zabierać dzieci Aborygenów ich rodzicom. Ta ustawa obowiązywała w latach od 1869 do 1969 roku. Rząd był przekonany, że „ucywilizowanie” dzieci na siłę, pomoże im się zaadaptować w zachodniej kulturze. Dokument ten stał się narodową tragedią: przez blisko sto lat dzieci były odbierane rodzicom i wychowywane w domach dziecka lub na misjach, gdzie je wynarodawiano i nawracano na chrześcijaństwo. Jak się łatwo domyśleć, ten sposób traktowania ludności spowodował naturalny konflikt, ból i nienawiść.
Aż do 2008 roku władze nie zdecydowały się na przeprosiny społeczności aborygeńskiej. Liberalny rząd Johna Howarda kategorycznie zapowiedział, że nie będzie przepraszał za czyny swoich przodków. Po zmianie rządu w 2008 roku zmieniło się spojrzenie na problem. Pierwszą rzeczą, którą uczynił nowy premier Kevin Rudd, były oficjalne przeprosiny skierowane do ludności Aborygenów, dzięki czemu 13 lutego w południe przeszedł do historii jako wielki człowiek. Miałam przyjemność uczestniczyć w tym szczególnym wydarzeniu na Federation Square w centrum Melbourne, kiedy na wielkim ekranie Premier Rudd przemawiał z Canberry. Tysiące Aborygenów przybyło ze wszystkich stron aby to usłyszeć. Było to wyjątkowo wzruszające, wszyscy płakali, od malutkich dzieci, po ich rodziców i dziadków.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak dla nich było ważne to, co zrobił rząd rozliczając się z przeszłością i wyznaczając nowy, cywilizowany sposób budowania stosunków z tą grupą etniczną.
W sprawie Aborygenów rząd zrobił wiele dobrego, przyznając im specjalne przywileje, aby ułatwić dostęp do edukacji i dobrej pracy.
Ta wielka społeczność, licząca ok. 1000000 ludzi boryka się jednak wciąż z wieloma problemami: mają najwyższy procent samobójstw wśród Australijczyków, żyją około 20 lat krócej niż przeciętny mieszkaniec tego kontynentu, mają wysoki poziom bezrobocia. Dużym problemem jest szerzący się alkoholizm. I chociaż wiele zmieniło się na lepsze, to warto pamiętać, skąd te problemy przyszły i kto je spowodował. Skutków dwustu lat nieludzkiego traktowania nie zmieni się w krótkim czasie, mając nawet najlepsze intencje.