Myśląc o swoich dziadkach powracam do czasów dzieciństwa. Było ono może beżowo- szare, ale ważne dla mojego „tu i teraz”. Na pewno ludzie, którzy kształtowali mnie, rodzice, dziadkowie, rówieśnicy, nie byli nijacy, wręcz przeciwnie…Tacy na przykład dziadkowie, nad wyraz przejrzyści. Babcia Wiktoria, o pięknym imieniu (mówiłam o niej babcia Wikcia), skromna, cichutka, spędzała życie w kuchni, troszcząc się o męża, córki i wnuki. Uwielbiałam ją i kochałam całym swoim sercem, dziecka, nastolatki i później mężatki. Za co? Często zastanawiałam się nad tym, będąc już dorosłą osobą. Za miłość, bezwarunkową i jedyną na świecie. To ona akceptowała mnie taką, jaką byłam, bez poprawiania i udoskonalania. Żyła moim życiem, moimi problemami, siedziała i słuchała, a ja biegłam do niej jak na skrzydłach, dlaczego? Żeby porozmawiać, opowiedzieć o sobie, o zmartwieniach, radościach, zobaczyć miłość w jej oczach i tę bezwarunkową akceptację, której zawsze potrzebowałam. I jeszcze jedno, kiedy odwiedzałam babcię Wikcię, najpierw siadałam na krześle, a ona czesała mnie, przyznaję, nie przepadałam za tym rytuałem, ale wiedziałam, że znaczy to dla niej tak wiele, nie rozumiałam tego, ale zgadzałam się na to, a potem w nagrodę dostawałam landrynkę – zwykłego, twardego cukierka, którym częstowała mnie, otwierając puszkę, wyjętą z szafy w kuchni. Pamiętam również, że kiedy wyszłam za mąż czekała na prawnuki i dość szybko zrezygnowała z nich, stwierdzając, że nie wszyscy muszą mieć przecież dzieci…Byłaby zachwycona istnieniem moich pociech, które przyszły na świat kilka lat po jej śmierci. Ciepło, miłość i ogrom empatii kojarzę ze swoją ukochaną babcią. Pozostawiła w moim sercu przekonanie, że mogę być ważna dla innych, tak jak ważna byłam dla niej. To jest bezcenny dar ! Dziś przekonuję się o tym dość często, gdy jest mi źle i wtedy wsparciem jest wspomnienie dzieciństwa i mojej babci.
I jeszcze dziadek Józef, który pokazywał mi piękno przyrody i również bezwarunkowo kochał, całym sobą. Chodziłam z nim na spacery po lesie, z bardzo bliskiej perspektywy spoglądałam na kwiaty rosnące na łące, słuchałam kumkających żab, oglądałam mrowiska i obserwowałam pracowitość mrówek…czasami wrzucaliśmy im cukierka. Nie wiem, czy te działania pochwaliliby dziś ekolodzy. I jeszcze jedno , na zawsze zapamiętałam dotyk dłoni mojego dziadka ( był rzemieślnikiem, wyplatał koszyki ), zawsze trzymał mnie za rękę podczas spacerów po lesie. To była szorstka, spracowana dłoń. Dla mnie, wówczas kilkuletniej dziewczynki symbol pracowitości., ale przede wszystkim miłości dziadka do wnuczki. Jest jednak pewien minus tej sentymentalnej, bardzo osobistej wycieczki. Otóż po dziadku odziedziczyłam strach…boję się pająków ! Nie potrafię się z nim jak dotąd uporać.
Sądzę, że również dziś współcześni dziadkowie bezgranicznie kochają swoje wnuki i dzięki temu wyposażają je w wartości bezcenne w przyszłym , dorosłym życiu. Bez ich udziału życie naszych dzieci zdaje się być uboższym i niepełnym, ponieważ ciepła, którym emanuje drugi, starszy, bardziej doświadczony i bliski człowiek nie zastąpi żadna forma nawet najdoskonalszej -wirtualnej komunikacji. A ja osobiście bardzo chcę, żeby dla człowieka najbardziej liczył się właśnie człowiek , w co wierzę i czego wszystkim czytającym tę refleksyjną wypowiedź życzę