Co się dzieje z uniwersytecką edukacją, kiedy uniwersytety zamieniają się w finansowe korporacje? Zadałam to pytanie w ostatnim artykule na temat zmian na australijskich uniwersytetach.
To jest łatwe do przewidzenia i łatwe do obserwacji. Kilka rzeczy się zmienia. Po pierwsze, zmieniają się dyscypliny akademickie. Z powodu nacisków finansowych akademickie dyscypliny są regulowane w zależności od profitów, jakie przynoszą danemu uniwersytetowi. Pierwszy cios ponoszą tradycyjne dyscypliny akademickie, takie jak: filozofia, socjologia, historia, etc. Ale również przedmioty ścisłe, przede wszystkim matematyka i fizyka, które stają się umarłymi dyscyplinami. Nowe dyscypliny, które są wprowadzone na ich miejsce, to z reguły te dyscypliny, które przyciągają studentów zainteresowanych przedmiotami zawodowymi, takimi jak: marketing, PR (Public Relations), Management/Leadership i tym podobne. Z jednej strony to jest zrozumiałe, że studenci chcą mieć dyplomy uniwersyteckie, które im pomogą dostać dobrze płatną pracę. Z drugiej strony uniwersytety zamieniają się w linię produkcyjną profesjonalistów, którzy nie wiedzą nic poza swoją dziedziną, nie maja podstawowej wiedzy o kulturze, geografii, historii … Pod tym względem uniwersytety zamieniają się w wyższe szkoły zawodowe lub, jak niektórzy intelektualiści sarkastyczne zauważają, w „gloryfikowane szkoły techniczne”, gdzie studenci mogą dostać dyplom uniwersytecki ucząc się pewnych zawodowych umiejętności, ale nie zdobywając żadnej wiedzy krytycznej lub umiejętności do refleksji. Na moich wykładach, staram się zachęcić studentów do wzięcia chociaż jednego przedmiotu z nauk humanistycznych, dając im przykłady, jak ogólna wiedza świata pomoże im w odniesieniu sukcesu na polu zawodowym. W pewnym sensie jest to jednak smutne, kiedy wykładowca musi zachęcać studentów uniwersyteckich do zdobycia wiedzy wykraczającej poza swoją wąską specjalizację zawodową. Jest również inny problem z tym związany. Chociaż uniwersytety w Australii muszą utrzymać się z bardzo małą pomocą finansową od rządu i dlatego muszą się nastawiać na kursy zawodowe, które przyciągają studentów, a prestiże i poziom naukowy uniwersytetu zależy od działalności naukowych ich wykładowców. W świecie nauki, główna różnica pomiędzy uniwersytetem i każdą inną szkołą to właśnie działalność naukowa ich pracowników. Uniwersytety mają wiele ról: oprócz kształcenia młodzieży, jedną z najważniejszych ról jest praca naukowa i poszerzanie i wspieranie intelektualnych elit w kraju i na świecie. Ta rola jest równie ważna, jeśli nie najważniejsza, i nie powinna być zapomniana. Historycznie, od wieków średnich , kiedy pierwsze uniwersytety były założone, uniwersytety miały podwójną rolę: kształcenie profesjonalistów w swoich dziedzinach i tworzenie intelektualnych elit, podtrzymywanie i rozwijanie cywilizacji i kultury. I tutaj australijskie uniwersytety są postawione w trudnej sytuacji. Rodzą się pytania: kto powinien być wykładowcą: profesjonalista z danego zawodu (np. marketing), który ma praktyczne doświadczenie w danym zawodzie, czy wykładowca z doktoratem, który nie ma praktycznego doświadczenia, ale jest dobrym naukowcem? Na australijskich uniwersytetach jest to norma, żeby każdy wykładowca opublikował przynajmniej jeden artykuł naukowy (sprawdzony przez innych naukowców) w światowej klasy magazynie naukowym w danej dziedzinie. W ciągu kilku ostatnich lat obserwowałam wykładowców z profesjonalnym, lecz nie naukowym doświadczeniem i żaden z nich nie dał sobie rady z pracą naukową. Jednakże studenci często domagają się wykładowców z praktycznym doświadczeniem i nie są zainteresowani teorią. Wiec cóż zrobić? Coraz częściej obserwuję, jak uniwersytety starają się żonglować wiedzą praktyczną i pracą naukową zatrudniając wykładowców, którzy mają publikacje naukowe w swojej dziedzinie (z reguły z tradycyjnej akademickiej dziedziny), ale muszą uczyć tzw. profesjonalnych przedmiotów spoza swojej dziedziny naukowej. Ja jestem takim wykładowcą. Raz na jakiś czas to się wydawało dobrym kompromisem: mam wiele publikacji w mojej dziedzinie naukowej (filozofia, literatura podróżnicza), ale uczyłam przedmiotów zawodowych (Public Relations). Musiałam, jak wielu wykładowców, przejść przez kryzys moralny, ponieważ jako wykładowca chciałabym uczyć rzeczy, które mnie pasjonują i przelać tę pasje na moich studentów. W rzeczywistości rezultaty mojej pracy nie są nagłaśniane, chociaż przyjmowane są bardzo dobrze publikowane w świecie nauki. Moi studenci jednak nic na ten temat nie wiedzą, a i nie chcą wiedzieć, ponieważ to nie ma nic wspólnego z przedmiotem, którego ja ich w tej chwili uczę! Niedawno byłam na spotkaniu z dziekanem, na którym nam powiedziano, że to również musi się zmienić – że nasze pasje naukowe muszą być drugorzędne, i że powinniśmy publikować w dziedzinach, których uczymy, czy nam się to podoba, czy nie. Mój kolega, szepnął mi smutnie: wygląda na to, ze moja praca naukowa będzie teraz tylko moim hobby i będę musiał publikować, tylko żeby publikować. Ja dokładnie rozumiałam, co on mówił, publikować tylko po to, aby publikować, aby pisać pracę, nawet jeśli się nic nie ma w danej dziedzinie do powiedzenia.
Wróciłam do domu i przejrzałam stare notatki od moich studentów z przed kilku lat, kiedy uczyłam przedmiotów, które mnie pasjonowały. Studenci dziękowali mi, że zmieniłam ich życie i pokazałam im, jak ważne jest robić to w życiu to, co się kocha, nawet jeśli trudniej na to życie zarobić.
„Ty jesteś moja inspiracją” – pisali w emailach.
Praktycznie mówiąc, wygląda na to, że nie ma innego wyjścia, że trzeba zrezygnować z pasji dla pracy, jak mój kolega mówił… ale ja, na szczęście, nigdy nie byłam praktyczną osobą.