Chciałabym zwrócić uwagę, że te wskazówki i doświadczenia dotyczą realiów australijskich, i są oparte na moich subiektywnych obserwacjach i przemyśleniach na ten temat.
Najważniejsze moim zdaniem pytanie, jakie można sobie zadać po zdobyciu stopnia doktorskiego brzmi: Co jest dla mnie ważne w życiu, czemu chcę się poświęcić? Kariera naukowa może mieć wiele plusów, a także przynieść wiele radości i sukcesów, ale tylko wtedy, jeśli wynika ona z naszej pasji, a nie z kalkulacji.
Kolejne pytania są bardziej strategiczne i praktyczne. Powinny być zadawane tylko wtedy, kiedy się zna odpowiedz na to pierwsze pytanie. Jeżeli ją znamy, zapytajmy siebie – gdzie chcę być za 5 – 10 lat? Te pytania są również często powtarzane podczas spotkaniach w sprawie przyszłej pracy: „Gdzie się Pani Doktor widzi za kilka lat?” Dobrze sobie na to pytanie odpowiedzieć przed takim spotkaniem. Ważne przy tym jest, by być wobec siebie uczciwym.
W swojej karierze uczestniczyłam w wielu takich spotkaniach i mogę państwu przyrzec, że zawsze można wyczuć, kiedy potencjalny pracownik stara się tylko dostosować do oczekiwań pracodawcy, a kiedy mówi prawdę a swoich planach. To się po prostu wie z doświadczenia. Są tak naprawdę tylko dwie odpowiedzi na to pytanie: albo chce się zostać na uniwersytecie i poświęcić pracy naukowej, albo traktuje się doktorat jako dodatkowe kwalifikacje zawodowe do pracy poza uniwersytetem.
Jeżeli odpowiedź jest następująca: tak chcę zostać na uniwersytecie jako pracownik naukowy – należy pamiętać o konsekwencjach, które za tym stoją. Wiąże się to z koniecznością pisania publikacji naukowych. Bez ich odpowiedniej ilości kariera uniwersytecka nie będzie miała oczekiwanego przez nas przebiegu.
Jeżeli jest to możliwe, najlepiej jest zacząć publikować już w czasie pisania doktoratu. Najlepiej przygotowywać dwie różne publikacje: jedna z nadzorującym profesorem, druga publikacja przygotowana samodzielnie. Dlaczego? Ponieważ, aby dostać pracę trzeba udowodnić, że nie tylko potrafimy napisać samodzielnie dobry tekst naukowy, ale również potrafimy to zrobić w grupie (team player). Realia są jednak takie, że czasami nie ma możliwości publikowania w momencie tworzenia pracy doktorskiej ze względu na inne życiowe obowiązki takie, jak np. rodzina, praca, etc. Wtedy pozostaje nam możliwość przygotowywaniu publikacji po obronie pracy. Tutaj realia są bardzo sztywne, a nikt nie bierze pod uwagę faktu, że wielu doktorantów uzyskaniu tytułu jest psychicznie umęczonych. Są oni także w trudnej sytuacji finansowej po latach kosztownych studiów.
W Australii są jednak pewne możliwości, które pomagają ten problem rozwiązać. Są to studia podoktoranckie. Studia te trwają około 2-3 lata. Jak to wygląda w praktyce?
Nowy naukowiec po spełnieniu pewnych warunków (musi publikować oraz organizować konferencje) otrzymuje normalną pensję. Oczekuje się również, że pod koniec drugiego roku studiów przygotuje książkę naukową przyjętą do publikacji. Studia podoktoranckie gwarantują stały dochód i określoną ilość publikacji. Jest tylko jedna przeszkoda do pokonania: kandydatów jest wielu, miejsc znacznie mniej. I tu moja rada: żeby natychmiast skontaktować się z profesorem wydziału, który oferuje studia podoktoranckie i zaoferować współpracę w ramach wspólnych publikacji. Moja koleżanka Maya tak zrobiła i po dwóch latach miała gotowych 15 artykułów i książkę zaakceptowaną do publikacji! Oczywiście zaraz potem dostała pracę na innym uniwersytecie.
Można do tego problemu podejść bardziej kreatywnie i na luzie. Mój kolega Mark, był tak wymęczony przygotowaniem i obroną pracy, że postanowił przez rok podróżować i pracować w różnych miejscach jako kelner. Chciał odpocząć od wysiłku intelektualnego i zastanowić się, co dalej zrobić ze swoim życiem. Pod koniec tego roku, w czasie którego wiele przeżył, zwiedził całą Europę, pracował w kafejkach i nieźle się bawił, napisał dwa artykuły, które zostały przyjęte do publikacji. W efekcie dostał pracę na uniwersytecie.
Inny mój znajomy Rod, doktor socjologii, nie mógł znaleźć pracy i wylądował na rok jako robotnik w fabryce. Zaoszczędził sporą sumę pieniędzy, zainwestował w swoje doskonalenie kończąc dodatkowe kursy statystyki i znalazł świetną pracę, jako statystyk dla szpitali. Po roku pracy w charakterze szeregowego pracownika, stwierdził, że dla socjologa jest więcej możliwości rozwoju pracy poza uniwersytetem. To była dla niego bardzo dobra decyzja – ma pracę, którą lubi i do tego nieźle zarabia.
Jakby na to wszystko nie patrzeć, publikacje są nadal największą szansą zdobycia pracy na uniwersytecie. Moje obserwacje wskazują na to, że nawet legendarni wykładowcy, ukochani przez studentów, tacy jak moja koleżanka Jane, nie mogą utrzymać pracy na uniwersytecie bez posiadania publikacji. Ze względu na ich brak Jane jest pod silną presją. Obawia się, że straci etat, chociaż studenci ją uwielbiają, co widać po uzyskiwanych przez nią ewaluacjach. I tu moja rada dla wykładowców, którzy bardziej czują się pedagogami niż naukowcami – publikujcie w naukowych czasopismach pedagogicznych.
Na tym wszystkim sprawa się nie kończy. Wielu naukowców miało bardzo dobry start ze względu na to, że mocno wspierali ich nadzorujący profesorowie. Pomogli im w wyborze kierunku, razem z nimi wspólnie publikowali w naukowych czasopismach. Niestety na uczelniach zbyt często „produkuje się” doktorantów, często wyjątkowo zdolnych ludzi, ale pozostawia się ich bez odpowiedniego ukierunkowania samym sobie. Uważam, że wielką odpowiedzialnością profesorów jest, aby pomagać młodym doktorantom stanąć na własnych nogach, oddać coś społeczeństwu – dać nowych naukowców i nowe spojrzenie na naukę. Tymczasem odnoszę wrażenie, że kadra uniwersytecka bardziej myśli o utrzymaniu własnych stanowisk niż o dbaniu o faktyczny rozwój macierzystych instytucji.
Dla młodych naukowców mam dwie rady: rob to, co kochasz! To Twoja najważniejsza życiowa decyzja. A jeżeli kochasz pracować na uniwersytecie – publikuj. Im wcześniej – tym lepiej!