Wywiady z innymi ważnymi postaciami polskiej oświaty znajdą Państwo tutaj.
Panie Prezydencie,
Reprezentuję portal edukacyjny EDURADA.PL. Staramy się przybliżać ważne idee i rozwiązania pedagogiczne, a także sylwetki osób, które je tworzą. Jestem wdzięczny, że znalazł Pan czas i zechciał podzielić się swoimi przemyśleniami na temat polskiej edukacji.
Mój pierwszy kontakt z Panem to dość odległe czasy, kiedy był Pan warszawskim kuratorem oświaty. Kojarzą mi się one z dynamicznym okresem zmian stołecznej edukacji. Mieliśmy wtedy dużo entuzjazmu do tworzenia nowej rzeczywistości, a jednocześnie była to przyspieszona lekcja mojego osobistego rozwoju. Na czym opierał Pan swój entuzjazm i wiarę, że szkoła może nadążać za zmianami, które następowały w naszym kraju?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się cofnąć kilkanaście lat wstecz. Zacznę od tego, że z powołania jestem nauczycielem. To mój wybór. Wyniknął on z naturalnej drogi, którą przebyłem. Zaczynałem, jako harcerz. Przez lata byłem instruktorem drużyn zuchowych i harcerskich. W sposób całkowicie naturalny zacząłem uczyć, tworząc jednocześnie własne projekty i programy nauczania. W szkole zdobywałem doświadczenie, które wykorzystałem w następnych latach. Trzeba pamiętać, że był to wtedy czas jedynie słusznego sposobu myślenia. I na początku pamiętnych lat osiemdziesiątych powiał pierwszy, znaczący wiatr, niosący za sobą zmiany. Wraz z grupą przyjaciół tworzyliśmy grupę negocjacyjną, która najpierw miała charakter nieformalny. Charakteryzowała się tym, że było w niej wielu liderów, takich jak Marzena Okońska, Krystyna i Stefan Starczewscy, Julek Radziewicz… Wspierało nas także wielu znakomitych ekspertów m.in. Anna Radziwiłł, Henryk Samsonowicz, Andrzej Janowski. Oczywiście, to tylko niektóre nazwiska, osób znaczących było znacznie więcej.
Wśród problemów negocjowanych z ówczesnym Ministerstwem Oświaty były obszary dotyczące dydaktyki oraz opieki i wychowania. W wyniku tego porozumienia udało nam się stworzyć program „Szkoła jako środowisko wychowawcze”. Efektem jego wynegocjowania była możliwość organizacji klas autorskich. I myśmy z tego skorzystali, tworząc pierwszą taką klasę. Oczywiście po ogłoszeniu stanu wojennego musieliśmy w naszym programie dokonać szeregu korekt. Niemniej klasy autorskie stały się już faktem.
W latach osiemdziesiątych nastąpiła znaczna polaryzacja pomysłów na szkołę, tych oficjalnych i tzw. „niezależnych”. My w tym czasie wydawaliśmy podziemne pismo „Tu Teraz”, zakładaliśmy biblioteki, kolportowaliśmy pisma, książki, upowszechnialiśmy wolną myśl… Słowem, robiliśmy swoje.
Następny przełom to koniec lat osiemdziesiątych. Po raz kolejny powiał wiatr historii, a jak wszyscy pamiętamy, był to wiatr bardzo silny. Nielubiany przez nas system zaczął oddawać pola. Po wyborach czerwcowych i kolejnych wydarzeniach, zmiana się utrwalała. A nam udało się założyć pierwszą niepubliczną szkołę w Polsce, znaną do dziś Bednarską. Dodam, że z tymi samymi ludźmi, z którymi współpracowałem od lat. Ja oczywiście zacząłem w niej uczyć, jeszcze w jej początkach na Ursynowie.
Bywając na konferencjach odnosiłem wrażenie, że większość ich uczestników to Pana dobrzy znajomi lub przyjaciele. Jak to się stało, że udało się skupić wokół siebie tylu liderów warszawskiej oświaty?
W naszym środowisku staraliśmy się wspierać wzajemnie. Oświata niezależna nie była przecież jakąś strukturą formalną czy oficjalną. Zajmowaliśmy się propagowaniem idei – wolnej, niezależnej myśli. Cechował nas entuzjazm i wola zmiany. Mam nadzieję, że większości z nas zostało to do dziś.
W czasie przełomu okazało się, że potrzebni są ludzie, którzy pokierują przeobrażeniami w oświacie. Na stanowisko ministra edukacji powołany został wspomniany już profesor Samsonowicz. Ja, po wygranym konkursie, zostałem kuratorem oświaty w stołecznym województwie. Wielu naszych przyjaciół zaczęło pełnić eksponowane funkcje na różnych poziomach polskiej edukacji. Łączyła nas wszystkich idea szkolnictwa niezależnego, szukającego własnych rozwiązań dydaktycznych i wychowawczych. Uznaliśmy, że skoro z powodzeniem stworzyliśmy kiedyś taki ruch, to teraz, kiedy udało nam się tę „niezależność” zadekretować, otworzymy szeroko drzwi do powstawania wielu autorskich placówek, co z kolei zaowocuje mnogością ciekawych rozwiązań, wspaniałych pomysłów edukacyjnych. Dlatego z pełnym przekonaniem wspieraliśmy wszystkich tych, którzy mieli wolę wprowadzania zmian. Niestety, mimo że od strony formalnej nie było żadnych przeszkód, owych zmian było mniej niż oczekiwaliśmy.
Patrząc z perspektywy minionych lat odnoszę wrażenie, że pomimo tego, iż był Pan w nurcie reformy, to nie w każdym jej fragmencie, akceptował ją Pan. Taka postawa była dla nas ważna, ponieważ był Pan przez środowisko odbierany jako niezależny autorytet, a nie jedynie jako odpowiedzialny administrator. Z czym najtrudniej było się Panu identyfikować w tej reformie?
Pierwsza rzecz wiązała się z tym naszym pobłażliwym stosunkiem do dokumentów. Pamiętajmy, że system wymagał pewnego uporządkowania urzędniczego. Nam się wtedy wydawało, że jeśli coś zostało powiedziane, to powinno wystarczyć. Okazało się jednak, że szkoła jest instytucją, która wymaga jakiejś dokumentacji, ustalonych i zapisanych procedur. Każdy system, który tworzymy trzeba jakoś uregulować, by skutecznie działał. Drugi wątek dotyczył kwestii merytorycznych. Staraliśmy się wspierać rozwiązania autorskie, szkoły „z twarzą”.
Inną kwestią jest mój stosunek do reformy systemu oświaty z końca lat dziewięćdziesiątych. Byłem zdania, że reforma ta nie jest odpowiednio przygotowana. Jej skutki dźwigamy do dzisiaj. Oczywiście ten system z lepszym lub gorszym skutkiem jakoś funkcjonuje, dlatego doraźnie trzeba go modernizować, myśląc jednocześnie o dalszej przyszłości – za 10, 20 lat. W bieżącej pracy staram się do tej sprawy nie wracać, skupiając się na tym, co tu iteraz w stołecznej oświacie…
Po kilku latach pracy w Kolegium Nauczycielskim wrócił Pan do warszawskiej edukacji, chociaż już w innej roli – wiceprezydenta miasta odpowiedzialnego za oświatę i sprawy społeczne. Co ważnego w tym obszarze wydarzyło się podczas Pana prezydentury w Warszawie?
O tych kilku lat wspieramy te przedsięwzięcia, które w tamtych czasach, wydawały się nam szczególnie ważne. Nadal uważam, że szkoła powinna mieć pomysł na siebie samą. Staramy się pomagać słabszym, ale też nie zapominamy o wspieraniu tych najlepszych. Jesteśmy przekonani, że sprzyjając ich rozwojowi budujemy lepszą przyszłość nam wszystkim…
Dlatego tak naprawdę kontynuujemy realizację pomysłów, które gromadziły się w nas od lat. Czy słusznie? Chyba tak, bo przecież Warszawa przoduje we wszelkich rankingach oświatowych.
Włodzimierz Paszyński, wiceprezydent m.st. Warszawy podczas konferencji prasowej Atrakcje „Zimy w mieście”, fot. R. Motyl, źródło: http://www.um.warszawa.
Publikował Pan felietony w miesięczniku edukacyjnym, „Perspektywy”.
Z przyjemnością zagłębiłbym się w lekturę książki opisującej Pana doświadczenia, myśli i dokonania. Czy myślał Pan o takiej publikacji pokazującej innym drogę?
Kiedyś dałem się skusić i popełniłem spory esej na temat czasów, o których dziś rozmawialiśmy. Od kilku lat piszę też o książkach wartych, moim zdaniem, przeczytania. O ideach w nich zawartych – takich, z którymi się identyfikuję, bądź budzącymi sprzeciw. Zapis refleksji odkładam na przyszłość.
Wiele wiemy o różnych, pełnionych przez Pana rolach na eksponowanych stanowiskach, ale wiem też, że najbardziej identyfikuje się Pan z rolą nauczyciela przy tablicy. Dlaczego jest to takie ważne?
Za każdym razem zawsze wracałem do szkoły. Cały czas pozostaję w gotowości. Gdybym za godzinę miał poprowadzić lekcję, z przyjemnością bym to uczynił. Oczywiście, dzisiaj być może nie pójdę już wraz z uczniami w góry z plecakiem na kilka dni, ale kilka fajnych projektów byłbym w stanie jeszcze zrealizować. Zawsze, kiedy obecnie obmyślamy jakieś przedsięwzięcie, zastanawiam się, czy chętnie realizowałbym ten pomysł będąc w roli nauczyciela. Wszystko, co jest gdzieś tam przez nas tworzone, powinno bowiem sprawdzać się w konkretnym działaniu.
Rozmawiamy w trakcie matur…
Uważam, że nowa matura to krok w dobrym kierunku, choć oczywiście chciałoby się więcej zmian. Nazbyt ulegliśmy testomanii. Myślę, że to się nie sprawdzi w dalszej perspektywie. Kiedy po raz ostatni pracowałem w szkole, swoich uczniów doprowadziłem z sukcesem do matury, nie robiąc po drodze żadnego testu. Oczywiście bardzo się tego eksperymentu obawiałem. Nie podobało się to też niektórym rodzicom. Jednak udało się. To doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że sukcesu nie musi weryfikować odnalezienie jedynie słusznego klucza odpowiedzi. Myśląc w ten sposób jakiś czas temu przygotowałem z kolegami z warszawskiej Polonistyki cykl pod nazwą „Pamiętajcie o ogrodach”. Mieliśmy nadzieję, że jeśli ten podręcznik przeczytają uczniowie liceów i techników oraz ich nauczyciele, będą oni bardziej skłonni do rozumnej refleksji, uwrażliwieni na piękno sztuki, literatury, myśli ludzkiej. Szkoła jest przecież po to, by tego uczyć. Bo w ten sposób służy dziecku, młodemu człowiekowi. I kształtuje przekonanie, że warto być przyzwoitym człowiekiem – dobrym i mądrym!
Serdecznie dziękuję za rozmowę