Długi majowy weekend. Niespiesznie podążam na pomost nad moim ukochanym jeziorem. Rozkładam, ręcznik, układam się w słońcu, słucham szumu jeziora …. Ach! Wreszcie miejsce, w którym kocham odpoczywać. I nagle wśród tej cudownej ciszy, szmeru fal i szumu lasu rozlega się miażdżący uszy przeraźliwy wrzask dziecięcy. Podrywam się jak oparzona, chcąc ruszyć na ratunek cierpiącemu zapewne dziecięciu i co widzę: na przeciwległej stronie pomostu siedzi siedmiolatek i drze się w niebogłosy. Nic mu się nie dzieje, prócz tego, że nie otrzymał czegoś, co mu obiecano. Nad chłopcem pochyla się równie jak on skrzywiona matka. Jej głos jest podniesiony i w mało wybrednych słowach stara się uspokoić krzyczącą latorośl. Chłopiec wierzga nogami i uderza pięściami o deski pomostu. Słychać tylko „Ja chcę!” i lecące w eter „Zamknij się” matki wraz z kilkoma innymi epitetami. Nie odbywa się również bez rękoczynów, ponieważ zdenerwowana matka wymierza dziecku klapsa, szarpiąc go przy tym mocno. W końcu chłopiec otrzymuje to, o co tak usilnie krzyczał. Scena kończy się odcięciem jak od prądu wrzasku dziecka i nerwowym chichotem matki. Za chwilę, jak gdyby nigdy nic kobieta rozpoczyna rozmowę z koleżanką, a chłopiec wraca do zabawy, niespecjalnie poruszony całym zajściem.
Poruszona za to jestem ja. Nachodzi mnie wiele myśli. Na przykład żeby wstać i powiedzieć tej kobiecie, że to co zrobiła jest karalne, albo po prostu, że robi coś złego swojej najbliższej osobie. Albo, że wulgaryzmy, którymi rzucała na lewo i prawo są demoralizacją. Dziwi mnie też zachowanie dziecka. Chłopiec ewidentnie nie przejął się ani wyzwiskami, ani też rękoczynami. Był zdeterminowany, aby wszelkimi sposobami otrzymać to, czego akurat chciał. Nasunęła mi się myśl, że zachowanie takie musi stanowić dla niego coś powszechnego, codziennego i jak straszny jest fakt, że uważa je za normę.
To nie pierwsza taka scena i zapewne nie ostatnia w czasie letnich wakacji. Niebawem przyjdzie zetknąć się z wylegającymi na koce i trawniki pseudorodzinami z puszką piwa w dłoni i papierosem w ustach. Dlaczego mówię „pseudo”? Bo rodzina jako podstawowa komórka społeczna powinna uczyć norm społecznych i stanowić podstawę bezpieczeństwa. Ani o jednym ani o drugim nie może być tu mowy.
Otuchą napawa mnie fakt, że reakcje na tego typu zachowania są już coraz częstsze. Ktoś zwróci uwagę na niewłaściwe słownictwo, ktoś inny rzuci nawet od niechcenia uwagę o tym, aby dać dziecku spokój. Niby nic, ale jednak tak wiele. I wiele odwagi, bo przecież można narazić się na obraźliwe wyzwiska, czy nawet zaczepki. Nie warto jednak przejmować się takimi drobiazgami, nawet jeśli usłyszymy epitet skierowany do swojej osoby. Gwarantuję, że poczucie „zrobienia jak należy” zrekompensuje wcześniejszą obawę. Warto natomiast pamiętać, że także prawo stoi po naszej stronie. Poza tym może się okazać, że na pomoście, w pociągu, w parku – gdziekolwiek byśmy nie byli – jest dużo więcej osób, którym nie odpowiadają podobne negatywne zachowania. Wystarczy tylko zdobyć się na odwagę. Przecież to nie my powinniśmy czuć się zakłopotani.