Często żartuję sobie, że dzieci XXI wieku przyszły na świat ze smartfonem w jednej, a tabletem w drugiej rączce. Mówi się o nich „cyfrowi tubylcy”, ponieważ świat multimediów istniał w ich rzeczywistości od zawsze, podczas gdy my – rodzice i nauczyciele XX-wieczni – musieliśmy się ich (z lepszym lub gorszym skutkiem) nauczyć.
Mawiamy czasem, że nasze dzieci spędzają połowę czasu przed ekranem – w rzeczywistości może to być nawet więcej. Mam wrażenie, że w odniesieniu do urodzonych po 2000 roku podział na „świat realny” i „świat wirtualny” przestaje mieć sens, ponieważ znacząca większość ich życia, głownie społecznego, dzieje się online, i nie jest przez to ani trochę mniej realna niż ta „podwórkowo-korytarzowo-szkolna”, w wielu przypadkach jest nawet realna o wiele bardziej…
Dwudziestowieczni rodzice i nauczyciele czasem zastanawiają się, jak ograniczyć dzieciom czas spędzany przed ekranem, jak „oduczyć je” komputerów, jak sprawić, by żyły życiem bardziej podobnym do naszego. Obawiamy się, że technologia prowadzi do wyalienowania, że dzieciaki nie nawiązują relacji, że są samotne, nie potrafią pracować w zespole… i że wszystko to zmieni się, gdy tylko odejdą od komputera/tabletu/smartfona. W moim przekonaniu sprawa ma się jednak zupełnie inaczej. Technologia jest nieodłączną częścią życia naszych dzieci i jest to trend, którego nie da się odwrócić. Podejrzewam, że kiedy wynaleziono samochody wiele osób próbowało walczyć z ich stosowaniem, przekonując, że rowery i konne powozy są zdrowsze i bardziej bezpieczne. Była to prawda, niemniej samochody okazały się wygodniejsze, a ludzie lubią wygodę… Podobnie jest z technologią: ułatwia życie, więc nasze dzieci chcą z niej korzystać. Nie jest jednak tak, że powoduje ona upadek więzi międzyludzkich. Wręcz przeciwnie. Obserwuję moich synów, którzy przez całe wakacje dzięki konwersacjom na facebookowym czacie są w kontakcie z kolegami i koleżankami ze szkoły czy wakacyjnego obozu: wiedzą, gdzie kto spędza wakacje, dzielą się zdjęciami z pięknych miejsc, żartują, proszą o radę, krótko mówiąc: są razem. Czy ja w wakacje pozostawałam w tak ścisłym kontakcie z przyjaciółmi? Można było czasem zadzwonić, ale to nie to samo. Nasi uczniowie i nasze dzieci budują i pielęgnują relacje społeczne – robią to jednak zupełnie inaczej niż my.
Życie naszych dzieci toczy się w dużej części w sieci, zatem nauczyciele i wychowawcy nie mogą tego faktu ignorować. Tak, jak uczymy najmłodszych bezpiecznego przechodzenia przez jezdnię, jak przekazujemy zasady współżycia społecznego, jak ostrzegamy przed niebezpiecznymi miejscami czy ludźmi – tak samo powinniśmy budować umiejętność bezpiecznego i odpowiedzialnego poruszania się w sieci. Media społecznościowe stały się współczesnym odpowiednikiem podwórka i boiska, na których my uprawialiśmy życie społeczne wśród rówieśników – ważne jest zatem, aby nasi uczniowie wiedzieli, jak się tam zachowywać, czym warto się dzielić, na co uważać. Szczególnie, że różnica między błędem popełnionym na podwórku a tym w Internecie polega głównie na zasięgu – świadkami podwórkowego głupstwa stawała się grupa najbliższych znajomych, internetowe głupstwo idzie w szeroki świat.
Bardzo się cieszę, że MEN podkreśla znaczenie uczenia w szkołach bezpiecznego i odpowiedzialnego zachowania w sieci. Mam nadzieję, że nauczyciele i wychowawcy podejdą do tego zadania poważnie – zależy od tego dobrostan ich uczniów. Nie jest to jednak zadanie łatwe – warto zatem szukać w tej dziedzinie profesjonalnego wsparcia. Edurada na pewno będzie wracać do tematu – zapraszamy do lektury kolejnych artykułów!