Co z tą tradycją?

Żyjemy w ponowoczesnym, postmodernistycznym świecie. Zmieniają się definicje najważniejszych pojęć, zmieniają się formy współżycia społecznego… Czy jest w tym świecie miejsce na tradycję?

Za nami wiosenna przerwa świąteczna. Wielkanoc. Dla katolików najważniejsze święto w roku –  dla ogromnej rzeszy osób po prostu przedłużony weekend. Nie chcę tu dywagować na tematy religijne, choć fakt, że nawet wśród osób deklarujących się jako wierzące spada zaangażowanie w życie liturgiczne. Chciałabym zwrócić raczej uwagę na kwestie związane z tradycją.

Poniedziałek wielkanocny zwany bywa także Lanym Poniedziałkiem, Śmigusem-Dyngusem. Koleżanka w poście umieszczonym w serwisie społecznościowym zwróciła uwagę, jak bardzo zmienił się obraz tego święta od czasów jej dzieciństwa. Ja również pamiętam dyngusowe szaleństwo: bandy chłopaków biegające po osiedlu z wiadrami, czyhające na ładne koleżanki; rzucanie woreczków wypełnionych wodą z balkonu; fałszywe poczucie bezpieczeństwa, kiedy stojąc na balkonie swojego mieszkania z radością polewałam z butelki przechodniów, do czasu, gdy wściekły kolega wszedł z wiadrem na dach i z radością opróżnił je na mnie… Oczywiście pojawiały się zjawiska zahaczające o wandalizm, jak wlewanie wody do autobusów na przystankach czy oblewanie jadących samochodów, co stanowiło zagrożenie dla ruchu. Ale spora część dnia była doskonałą zabawą.  Jak to wygląda dziś? Z jednej strony oferta komercyjna pistoletów i karabinów na wodę zachwyca osoby, które w latach osiemdziesiątych biegały z butelką po płynie do naczyń Ludwik. Z drugiej…  mam wrażenie, że coraz mniej osób w te tradycyjne zabawy się angażuje. Ani u mnie na wsi, ani w Warszawie, gdzie byłam po południu, nie zauważyłam biegających z wodnymi armatkami dzieciaków ani nastolatków. Sami w tym roku zapomnieliśmy pochlapać o poranku nasze dzieci… Jak zatem sprawić, aby za kilka lat tradycja dyngusa nie wymarła?
Drugi przykład, o którym chcę napisać, również został zainspirowany wpisem na Facebooku: pewna mama żaliła się, że jej dziecko (w klasach 1-3 szkoły podstawowej) miało w podręczniku zadanie, w którym należało napisać, co wkładamy do koszyczka ze święconką. Prawidłowa odpowiedź to chleb, jajka, kiełbasę… Ale jak ma odpowiedzieć na to pytanie dziecko wychowywane w rodzinie ateistycznej, w dodatku stosującej dietę wegańską?

Nasza rodzina wprawdzie jada mięso, ale nie jest religijna. My również nie poszliśmy tej soboty ze święconką. Zaczęłam się jednak zastanawiać: czym w związku z tym będzie dla moich dzieci wiosenne święto? Skoro większość tradycji jest nieodłącznie związana z kościołem, jak pielęgnować je bez religii? Czy warto?

Mam poczucie, że tak. Z Gwiazdką poradziliśmy sobie bardzo dobrze. To dla nas święta rodzinne: czas bycia razem, wspólnego biesiadowania, składania życzeń, prezentów, wspólnego śpiewania… Dzieci są zaangażowane w przygotowania, uwielbiają tłoczny wigilijny stół. Czy da się podobnie postąpić z Wielkanocą? Czy malowanie pisanek można porównać do pieczenia pierniczków? Co zrobić, aby nie kojarzyła im się wyłącznie z jedzeniem? Chodzenie do kościoła ze święconką odgrywało przecież również ważną funkcję społeczną: spotykało się tam dawno nie widzianych znajomych, można było pogadać, zaszpanować nową kurtką… Czy da się to czymś zastąpić?

Mam poczucie, że tradycja to ważny temat, ma ona znaczenie w budowaniu naszej tożsamości, tworzeniu wspomnień. Jednocześnie mam wrażenie, że w ponowoczesnym świecie, w czasie ciągłych zmian, relatywizacji wartości, indywidualizacji społeczeństw – coraz trudniej te tradycje pielęgnować. Mój dzisiejszy artykuł przynosi więcej pytań niż odpowiedzi, ale taki właśnie miał być jego cel. Jak Państwo radzicie sobie z tymi problemami?

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *