Kolejny raz niepewnie wchodzę do gabinetu lekarskiego.
– Słucham Pana? – pada rzucone od niechcenia pytanie. – Z czym Pan przychodzi? Na czym polega problem? – pyta lekarz.
Zawsze w takiej sytuacji czuję się, jak zagubione dziecko. Tysiące chaotycznych myśli krąży mi po głowie. Zastanawiam się od czego zacząć, i co może być najistotniejsze w mojej wypowiedzi, aby pomóc lekarzowi postawić diagnozę. Czym dłużej opowiadam, tym wyraźniej widzę jego znudzenie, które przechodzi w stan zniecierpliwienia. Jego mowa ciała wcale mi nie pomaga. Przestaję mówić i czekam co się dalej wydarzy. Pan doktor wykorzystuje tę ciszę i zwraca się do mnie wprost:
– Proszę się rozebrać.
Ogląda moje kolana i każe wykonać kilka prostych ruchów. Niczego nie tłumaczy, nic nie wyjaśnia. Zaniepokojony, zdaję lękliwie pytania:
– Co z moimi kolanami?
– Proszę Pana – mówi lekarz. Z tymi kolanami to poważna sprawa, ale moja ostateczna diagnoza zależy od kilku szczegółowych badań. Proszę zrobić rezonans oraz prześwietlenie kolan w różnych pozycjach.
Na pożegnanie dodaje: – Do zobaczenia z wynikami badań.
Oczywiście, zgodnie z sugestią wykonałem zlecenie. W opisie schorzenia wyczytałem kilkanaście powodów, które jednoznacznie określają, że stan moich kolan jest dramatyczny. Co za szok! Ja przecież tylko chciałem otrzymać leki, które pomogłyby mi dalej bawić się w grę w tenisa.
Podczas następnej wizyty usłyszałem diagnozę i odebrałem ją jak wyrok: kolano nadaje się do operacji!
Zbieram w sobie siły i zadaję pytania o zagrożenia, a także o koszty tego zabiegu. Mój przyszły chirurg szczegółowo wyjaśnia jego zawiłości. Niewiele z tego rozumiem, a on od niechcenia rzuca kwotę związaną z wykonaniem operacji. Byłem zdruzgotany, nie tylko ze względu na stan mojej kontuzji, ale jeszcze chyba bardziej ze względu na cenę, jaką usłyszałem.
Wobec tej sytuacji wybrałem się do lecznicy konkurencyjnej, aby usłyszeć opinię innego, wybitnego specjalisty. Co stwierdził lekarz?
– Stan Pana kolan jest adekwatny do Pana wieku. Nie widzę nic szczególnego, co miałoby Pana niepokoić.
Patrząc na monitor nie mogę odnaleźć tego, co czytam w opisie.
– Żadnej operacji, proszę Pana. Zalecam rehabilitację. Do zobaczenia za sześć tygodni.
Straciłem już kilka tysięcy złotych, a wciąż nie wiem, jaki jest stan moich kolan. Zaczynam być podejrzliwy i doszukuję się drugiego dna. Dlaczego te dwie diagnozy są tak rozbieżne? Z pewnością operacja to dobre źródło dochodu dla kliniki, ale przecież opis potwierdza stan moich kolan. A może komentarz jest przygotowanym materiałem pod taką, a nie inna diagnozę lekarza? Bo przecież drugi lekarz zupełnie zaprzecza temu opisowi! Zastanawiam się jednak, jakie przesłanki towarzyszyły drugiemu specjaliście. Czy przypadkiem nie chciał wykazać, że konkurencja jest nieuczciwa i niekompetentna? Jest też także podejrzenie, że chce przejąć pacjenta i w ten sposób osłabić konkurencję. A może też liczy na to, że ja opowiem wszystkim znajomym, że ta pierwsza klinika to naciągacze? Co ja mam zrobić w tej sytuacji?
Komu zaufać, i na której z tych opinii się oprzeć?
Już w poprzednich artykułach pisałem o braku zaufania do polityków i liderów społecznych. Dziś otwieram problem szerzej. W moim odczuciu wszystkie inne dziedziny życia społecznego są także, podobnie jak poprzednie silnie skomercjalizowane. Jestem przekonany, że ja i moje kolano zostaliśmy potraktowani przedmiotowo i posłużyliśmy jedynie jako źródło do zarabiania pieniędzy.
Mój przypadek nie jest wyjątkiem. Wielu moich znajomych otarło się o podobną sytuację. Niestety zdewaluowały się słowa: zaufanie i uczciwość. Ja nie ufam swoim lekarzom, ponieważ podejrzewam ich o nieuczciwość wobec mojej osoby.
Odpowiedzialnej postawy oczekujemy od lekarzy, polityków, nauczycieli, ale podobne problemy stały się chorobą także w biznesie. Walka o przebicie się w swojej branży przeradza się w brutalną wojnę z konkurencją. Zadaję sobie pytanie – dlaczego tak się dzieje?
Wiem, że w szkole nauczyciele uczą swoich uczniów odpowiedzialności, szacunku dla innych, empatii. Dlatego niektórzy dzisiejszą szkołę w takim wydaniu uważają za przestarzałą i nienowoczesną. Czyżby taki agresywny model życia wymuszał rynek? Chęć odniesienia sukcesów za wszelką cenę zwalnia ludzi z uczciwości i lojalności. Nie trzeba tradycyjnej wojny, i nie musimy obawiać się zewnętrznej inwazji. Sami sobie fundujemy wewnętrzną wojnę domową.
Paradoksalnie dobrze byłoby, abyśmy pamiętali, że w naszym życiu bywamy w różnych rolach. W jednej sytuacji jesteśmy klientami, a w innej tymi, którzy świadczą usługi. I dobrze byłoby, żeby niezależnie od roli, w jakiej jesteśmy, stosować te same kryteria.
Dzisiaj nieetycznie budujemy własne imperium, niszcząc innych. Ale za chwilę trudno będzie nam zaakceptować, jak tymi samymi metodami będą z nami walczyć następni. Jest takie polskie powiedzenie: Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.