Kiedy przed oczyma miałem swoją przyszłość, to widziałem siebie jako słynnego, biegającego po boisku piłkarza. Szkołą, a szczególnie tym obszarem, który dotyczył nauki, interesowałem się na tyle, aby nie wejść w konflikt z ojcem. Natomiast uwielbiałem szkołę po lekcjach.
Tutaj byłem w swoim żywiole. Należałem do harcerstwa i na tym polu realizowałem swoje ambicje. Kontakt z dziećmi i dorosłymi podczas naszych wspólnych zadań sprawiał mi ogromną przyjemność. Zdobywając kolejne sprawności, wspinałem się po szczeblach kariery harcerza, aby pod koniec podstawówki zostać przybocznym.
Myślę, że już od dziecka miałem pewne cechy przywódcze, i już od najmłodszych lat je doskonaliłem. Przez długi okres czasu byłem ministrantem, i tam często występowałem w roli osoby, która wprowadza nowicjuszy w tajniki ministrantury. Jak się okazuje, ciągnęło mnie do uczenia innych. Mam tylko nadzieje, że nie do pouczania.
W szkole średniej było podobnie. Od II klasy liceum miałem już ksywkę „Prezes”. Pseudonim ten miał swoją historię. Dość szybko zostałem wybrany do samorządu szkolnego, a także na przewodniczącego rady internatu. Funkcje te dawały mi ogromne możliwości wspierania moich kolegów. Robiłem to z dużą pasją, czasem wyciągając ich z trudnych opresji. Stad wziął się „prezes, który wszystko załatwi”.
Kiedy wchodziłem w wiek dorosły, wiedziałem już, że chcę pracować z ludźmi, pomagać im i dawać wsparcie. Zanim ukończyłem studia pedagogiczne dostałem wspaniałą lekcję, jak być dobrym nauczycielem.
Te pierwsze szlify w tym zawodzie zdobyłem w studium nauczycielskim. Specjaliści, którzy tam wykładali stanowili dla nas, studentów wzór prawdziwego nauczyciela. W Płocku nauczyłem się najwięcej. Mile wspominam swoją pierwszą praktykę pedagogiczną. Dyrektor szkoły potraktował mnie wyjątkowo poważnie. Przeprowadził ze mną rozmowę, przedstawiając swoje oczekiwania, a także pytał o moje zainteresowanie tym zawodem. Było dla mnie ważne, że przez całą moją praktykę wspierał mnie, analizował moje konspekty i dawał bardzo pomocne uwagi.
To było pierwsze, bardzo istotne doświadczenie w roli nauczyciela. Uważam, że w dużej mierze ze względu na modelową współpracę dyrektora ze mną, już wtedy ten zawód zacząłem traktować na serio. W czasie pierwszych lat mojej kariery okazało się, że bardziej siebie widzę w roli wychowawcy, niż nauczyciela. Dlatego też zdecydowałem się dalszą moją pracę poświęcić dzieciom potrzebującym szczególnego wsparcia.
W ogniskach wychowawczych „Dziadka” Lisieckiego pracowałem przez 25 lat, piastując różne funkcje. Moimi przewodnikami w tym zawodzie byli Maria Łopatkowa i „Dziadek” Lisiecki. W podobny sposób myśleli o dziecku, chociaż każdy z nich pracował innymi metodami.
Praca pedagogiczna w ogniskach była moją wielką przygodą. Z wychowankami, z którymi pracowałem utrzymuję kontakty do dzisiaj. I bardzo sobie to cenię.
Śmiem twierdzić, że efekty mojej pracy z dziećmi, to nie tylko wparcie jakie ode mnie otrzymali, ale także ja dostałem od nich poczucie, że nie ma granicy, kiedy możemy przestać wierzyć w drugiego człowieka.