Prowadząc szkolenia, spotykam się codziennie z nauczycielami z różnych części kraju, rozmawiam z nimi, słucham opowieści o ich sukcesach oraz trudnościach. Często powtarzającą się skargą jest opowieść o braku kreatywności współczesnych uczniów i ich roszczeniowej postawie. Te dzieci czekają, aż ktoś coś z nimi zrobi, same zupełnie nie potrafią zorganizować sobie czasu i zabawy – narzekają nauczyciele.
Bardzo rozumiem frustrację pedagogów. Wydaje mi się jednak, że ten akurat problem jest z jednej strony nieco … przesadzony, z drugiej zaś – wykreowany przez nas, dorosłych, rodziców i nauczycieli.
Wielokrotnie już pisałam o tym, że XXI wiek charakteryzuje się tym, że rynek już dawno przestał zajmować się ZASPOKAJANIEM potrzeb – teraz głównie je KREUJE. Dzieje się tak w wielu dziedzinach życia – również w edukacji i wychowaniu.
Sklepy i strony internetowe mamią dzieci i rodziców plejadą zabawek, które koniecznie MUSZĄ mieć. Kiedy tylko na ekrany wchodzi nowy film animowany, półki zapełniają się gadżetami z bohaterami tego filmu. Fan aut może mieć więc nie tylko zabawkę – Zygzaka McQueena, ale również zeszyt, ołówek, piżamkę, zestaw naklejek, pudełko na kanapki, worek, koszulkę – wszystko z ulubionym bohaterem. Niezbędne również wydaje się zakupienie figurek wszystkich bohaterów ulubionego filmu, aby dziecko mogło się nimi bawić. Kupujemy więc i kupujemy, aż do czasu wejścia na ekrany kolejnego filmu z kolejnym zestawem bohaterów. Rynek jest szczęśliwy, my mamy poczucie bycia dobrymi rodzicami, a dziecko… nie ma szans na rozwijanie wyobraźni!
Czym bowiem jest kreatywność, której według nauczycieli nowemu pokoleniu brakuje? Jest umiejętnością zrobienia czegoś z niczego, umiejętnością wykorzystania nieoczywistych rozwiązań, zastąpienia realności – wyobraźnią. Moje pokolenie było zmuszone do wykazywania się kreatywnością – w latach osiemdziesiątych, gdy dorastałam, bardzo realnie nic nie było, zatem trzeba było sobie „jakoś” radzić – zrobić, wymyślić, dostosować. Dziś dzieciaki nic nie muszą kombinować – wszystko mają podane na talerzu. Nic dziwnego zatem, że z kreatywnością bywa kiepsko, skoro nie ma okazji by ją ćwiczyć.
Wydaje mi się jednak, że nie wszystko stracone. Kreatywność i wyobraźnia są nieodłącznymi towarzyszami dziecka i nie dają się tak łatwo stłumić, nawet w trudnym warunkach posiadania wszystkiego. Obserwowałam w ostatnich dniach mojego pięciolatka i jego zabawy. Najpierw usłyszałam pełne zaangażowania dialogi – okazało się, że rozmawiają ze sobą resorówki. Natychmiast poczułam potrzebę biegnięcia do sklepu i kupienia młodemu człowiekowi figurek ludzików, aby mógł spokojnie odgrywać swoje scenki. Uświadomiłam sobie jednak, że … nie ma potrzeby! Samochody rozmawiały ze sobą z zaangażowaniem i emocjami, a syn nie widział w tym żadnego problemu. Kilka dni później te same autka stały się wojownikami kung-fu, bywały też wielodzietną rodziną… I tak właśnie być powinno. Nie wszystko musi być dosłowne, nie wszystko musi być trójwymiarowe, na baterie, gotowe do działania. Wczorajszego wieczoru zastałam syna leżącego na podłodze, na posłaniu z kołdry, w otoczeniu pudełek z zabawkami, z których zbudował sobie „domek”. Wspominając własne namioty z koca na krzesłach, pozwoliliśmy mu w nim zasnąć. Kreatywność potrzebuje przestrzeni, by się rozwijać.
I na tym chyba powinna polegać nasza – dorosłych – rola w rozwijaniu kreatywności. Na zostawianiu jej przestrzeni, na tworzeniu okoliczności, w której da się z niej korzystać. Nawet w klasie z tablicą multimedialną szary papier i kredki mogą okazać się hitem. Nawet na super placu zabaw dzieci z radością przyjmą puste kartony i kawałki desek, z których można stworzyć własne konstrukcje. Do rozwoju kreatywności potrzeba przestrzeni, czasu i współpracy. Oby nasze dzieci – tak jak my kiedyś – miały ich jak najwięcej!