Na ten temat napisano tomy, ale może warto pochylić się nad tym zagadnieniem raz jeszcze.
Język nieustannie ewoluuje. Niektóre trendy budzą niepokój językoznawców. Dotyczy to również języka nauczycieli.
Czasem z pośpiechu, beztrosko podążając za modą, chcąc skrócić dystans do innych wpadamy w pułapki polszczyzny? A tymczasem sposób posługiwania się językiem jest niezwykle ważnym elementem kreowania naszego wizerunku, wszak w kanonie przysłów znajduje się powiedzenie „Odezwij się, a powiem ci, kim jesteś.” Dobrze jeśli nasz wizerunek jako nauczyciela, wychowawcy kreujemy w pełni świadomie i odpowiedzialnie.
Z pewnością jedną z najczęstszych pokus nas nauczycieli jest stosowanie zapożyczeń z języka młodzieży. Chętnie powołujemy się na znajomość slangu naszych wychowanków, twierdząc „Jak mówią młodzi…”. Zwykle – niezależnie od cytatu- spotykamy się z oporem. Młodzież zdecydowanie protestuje „Nikt tak nie mówi proszę pani” lub „Tak się mówiło…..” i tu pada data z odległej przeszłości. Warto sobie uświadomić, że nawet jeśli staramy się być na bieżąco z językiem szkolnego korytarza, z dużą dozą prawdopodobieństwa w oczach uczniów i tak będziemy passe, a ponadto ekstrawagancko używając „spoko, nara, siemano” nieproszeni wkraczamy w ich kulturowo-społeczną przestrzeń. Pamiętajmy, że istotą każdej gwary środowiskowej -a więc i szkolnej- jest jej hermetyczność i poufność, na których bardzo naszym uczniom zależy i bardzo o nie dbają.
Podążając za modą młodzieżowych określeń warto znać konotacje danego wyrazu. Zanim beztrosko powiesz o uczennicy „laska”, sprawdź w googlach, jakie wyświetlą się „obrazy” dla tego modnego słowa. Czy aby na pewno chcesz stworzyć takie wyobrażenie swojej uczennicy.
Niekiedy stosujemy wyrazy slangowe jakby zapominając, że lekcja, a nawet indywidualna rozmowa z uczniem jest sytuacją oficjalną, a my powinniśmy kształtować prawidłowe nawyki językowe. Dzieci i młodzież czasem nie wyczuwają wulgarności lub po prostu niestosowności pewnych wyrazów. Czasem znając je z mediów używają je w dobrej wierze. Pomóżmy im, pokazując mechanizm zwracania na siebie uwagi przez celebrytów za wszelką cenę, często cenę braku szacunku dla uszu odbiorców. Poddajmy pod dyskusję to zjawisko i jego skutki.
Nie tylko nieeleganckie, ale też niecelowe jest również pogardliwe zwracanie się do uczniów. Wygłoszone w klasie sformułowanie typu „Można otworzyć okno, orłów tu nie ma” raczej nikogo nie rozśmieszy, ani nie zmotywuje.
Warto też dbać o bogactwo i różnorodność języka. Przy wielu okazjach można pobawić się z uczniami w szukanie synonimów do nadużywanych słów kluczy chociażby doprecyzowując znaczenie sformułowań: „super sweter, kolega, film, dzień, samochód…”.
Dobrą intelektualną rozrywką dla uczniów może być szukanie słów powszechnie używanych w złym znaczeniu. Kto z nich wie, co znaczy „oportunizm”? Może to być dobry pretekst do szukania źródeł niekoniecznie w języku polskim. Wiem z belferskiego doświadczenia, że taką wiedzę młodzi ludzie uznają na nobilitującą i chętnie wykorzystują ją .
Czasem bardziej świadomi językowo uczniowie będą nas prowokować, czyhając na nasze błędy i nawyki. Pamiętam z moich czasów szkolnych, jak wielokrotnie pytaliśmy naszą ulubioną polonistkę o poprawność wymowy słowa „tutaj”. Oczywiście zapytana udzielała prawidłowej odpowiedzi, chociaż na co dzień stosowała regionalizm „tutej”. Ten kazus doskonale wykorzystywała do inicjowania rozmów o zróżnicowaniu polszczyzny. Dyskusje były tym ciekawsze, że wynikały z praktyki, naszej dociekliwości (lub chęci „zagospodarowania” czasu na lekcji według uczniowskiego pomysłu), a nie z obowiązku realizacji podstawy programowej.
Odrębnym zagadnieniem jest komunikacja z rodzicami. Tu konieczna jest dbałość o bardzo dużą dyscyplinę, elegancję i profesjonalizm w mowie i piśmie. Zamieszczony w dzienniczku, a teraz dzienniku elektronicznym wpis typu „Jaś nie zwraca uwagi na moje uwagi” nie jest najlepszą wizytówką, a czasem nieprzemyślany może prowadzić do niezrozumienia. O co chodzi w zapisie „Piotrek chodzi i macha rękami”, zastanawiała się zdumiona mama ośmiolatka. Po czasie dowiedziała się, że jej syn takim zachowaniem zagrażał bezpieczeństwu innych dzieci. Sama kiedyś zwątpiłam w klimat wychowawczy szkoły mojego syna, czytając złowieszczy komunikat nauczycielki „Śmieje się na lekcji!!!”. Jako praktyk oczywiście rozumiem genezę takich sytuacji, jednak warto zdawać sobie sprawę, że informacje do rodziców redagowane w pośpiechu, a co gorsze w dużych emocjach często nie spełniają swojej funkcji. Ostatnio pojawiła się sugestia pracowników Mazowieckiego Kuratorium Oświaty, aby korespondencja nauczyciela z rodzicami podlegała monitoringowi dyrektora szkoły. Taka praktyka –chociaż trudna w praktyce- mogłaby wyeliminować szereg nieporozumień. Nauczyciel piszący nawet w dobrej wierze „Życzę sobie, aby Państwo porozmawiali z dzieckiem o jego nieodpowiednim zachowaniu” często spotka się z niezrozumieniem albo niechęcią. Autorytarna forma „prośby” i brak precyzji nie zachęca do współpracy. Może pomysłem prowadzącym do uniknięcia takich wpadek byłby zwyczaj konsultowania z innymi nauczycielami – opiekunem stażu, wychowawcą, pedagogiem, psychologiem, a w uzasadnionych sytuacjach z dyrektorem – komunikatów redagowanych w stresie lub emocjach. Dobrze jest dać do przeczytania taki wpis zaufanej, przyjaznej, ale krytycznej osobie. To z pewnością jest przestrzeń do swoistej superwizji prowadzącej do wzrostu naszej samoświadomości w realizacji zawodowych zadań.
Nauczyciel z uwagi na charakter swej pracy jest osobą publiczną. To zobowiązuje, ale daje też przestrzeń do promowania dobrych praktyk. Przy jakże dotkliwym braku prawidłowych wzorców z pewnością warto stać się pozytywnym przykładem osoby korzystającej w odpowiedzialny i profesjonalny sposób z zasobów polszczyzny.