Jest piękna, słoneczna, majowa pogoda. Czuję zapach ziemi, wokół mnie wysokie trawy falują w rytmie walca, zgodnie z melodią narzuconą przez wiatr, a ja patrzę na przesuwające się chmury. Ich tempo idealnie współgra z moimi myślami. Z oddali dobiega charakterystyczne szczekanie Groma, naszego „ogniskowego” psa. Upojna, wspaniała niedziela. Myślę sobie – to dobry czas. Mój błogi stan przerywa pytanie Piotra:
– Kolego, idziemy na obiad?
– Jasne, skoczę tylko się przebrać.
Po chwili jesteśmy już na ulicy Zacisznej i udajemy się do Oazy, słynnej świderskiej knajpy. Zamawiamy gulasz z kaszą bez zupy. To oczywiste, że bez zupy. Albo kasza, albo zupa. Nikt w tej knajpie nie je zupy i gulaszu jednocześnie. Taki zestaw to tylko dla bogaczy, a w tej spelunie takich nie spotkasz. Jest natomiast wielu, którzy patrzą na Twój talerz z nadzieją, że może z części posiłku, z jakiegoś nieznanego Ci powodu, zrezygnujesz. Nie ma głupich! To nasz posiłek na cały dzień, jesteśmy nieugięci i konsekwentni. Zjadamy do końca.
Czuję jeszcze dzisiaj ten wspaniały smak gulaszu i sypkiej kaszy. Wtedy byliśmy młodzi, biedni i w naturalny sposób wtapialiśmy się w klimat tego miejsca. Tacy byliśmy w niedzielę. W poniedziałek stawaliśmy się inni: dojrzali, poważni i odpowiedzialni za naszych wychowanków. Na tym etapie mojej znajomości z Piotrem byłem już dla niego partnerem i byłem z tego powodu dumny.
Jakie były początki naszej współpracy? Piotr już wtedy pełnił znaczącą rolę, cieszył się dużym autorytetem wśród wychowanków i wychowawców. Uczył nas wszystkich, na czym polega system wychowawczy „Dziadka” Lisieckiego. Był naszym przewodnikiem, pokazywał nam bogatą historię Ognisk, stworzonych przez tego wybitnego pedagoga. Uświadamiał, do jak szczególnej placówki trafiliśmy. Starał się łączyć ponadczasowy model wypracowany przez „Dziadka” z nowoczesnymi trendami wprowadzanymi przez Marię Łopatkową, jego następczynię. Piotr, jako jedyny potrafił połączyć te dwa systemy pedagogiczne, pokazał, że to jest możliwe.
Wśród wielu pozytywnych cech miał jedną, która go wynosiła do grona ludzi nieprzeciętnych. Potrafił wspaniale przemawiać. Robił to w taki sposób, że ludzie którzy go słuchali, odkrywali w jego słowach głębię, która do nich przemawiała. Swoje myśli formułował dość szybko – tak to czułem, ale artykułował je powoli i z namaszczeniem. Robił przerwy i dawał czas na przetrawienie każdego słowa. Zawieszał głos i wypełniał ten czas przenikającą ciszą. W Jego wypowiedziach dało się zauważyć szacunek do słuchacza. Przywiązywał ogromną wagę nie tylko do treści własnych słów, ale celebrował sposób ich przekazywania. Bawił się nimi, ale zawsze treść była najważniejsza. Z przyjemnością słuchałem, jak rozmawiał z chłopakami. Sam się wtedy wiele uczyłem. Do historii przeszły jego coroczne życzenia z okazji Świąt. Na tę przemowę czekaliśmy wszyscy, dzieci i dorośli. Każdy z nas znajdywał coś dla siebie: jaką nową mądrość nam przekaże, na co zwróci uwagę, czym nas zaskoczy? I za każdym razem nas zaskakiwał. Podczas dalszej części Wigilii, w naszych indywidualnych życzeniach odwoływaliśmy się do jego słów. Odnoszę wrażenie, że do tych życzeń przygotowywał się cały rok.
Jestem pewien, że Piotr miał w sobie szczególną charyzmę. Cechę tę przypisujemy wielkim liderom. Takim był właśnie Piotr. Myślę też, że był również filozofem – na każdy problem patrzył z różnych perspektyw. Pokazywał nam wszystkim, jak świat jest wieloznaczny i w związku z tym, tak wyjątkowo interesujący. Wyczulał na ten problem kolegów pedagogów, uczył tego chłopaków, którymi się opiekował.
Przeszedłem z Piotrem długą, wspólną drogę zawodową. Zaczynaliśmy od prowadzenia grupy w Jamniku a skończyliśmy naszą współpracę, pełniąc ważne, dyrektorskie role w Ogniskach. Był moim prawdziwym przyjacielem i surowym sędzią. Zawsze mówił, co go boli i z czym się nie zgadza. Miałem ogromne zaufanie do jego opinii, liczyłem się z jego mądrością i doświadczeniem. Był nieugięty w dążeniu do zmiany oblicza Ogniska Świder. Tworzył dzieła, o których inni nie mieli odwagi nawet pomyśleć. To za jego „dyrektorowania” powstała sala gimnastyczna, która nie miała prawa powstać: brak pieniędzy, brak zgody, brak projektu Piotr przeciwstawił swoją postawą – ogromną determinacją i chęcią sprawienia przyjemności swoim wychowankom. Sala jednak powstała, wszyscy są z niej dumni i służy młodzieży świderskiej do dzisiaj. A tylko ja wiem, jak wtedy ryzykował. Taką postawą imponował mi, tym mnie zadziwiał, a także często zawstydzał. Wielkie dzieła tworzą wielkich ludzi.
Ostatnie dwa lata ciężko chorował. Wielu z nas skupiłoby się nad użalaniem się nad własnym nieszczęściem, ale nie Piotr. Z każdym dniem jego organizm stawał się coraz słabszy, ale jego dusza była ciągle silna i zdesperowana do działania. Zawsze, kiedy go odwiedzałem, nie mówił o własnej chorobie. Pokazywał za to, jak inni mają ciężko i jak bardzo trzeba im pomóc. Do ostatnich dni szukał sponsorów, a robił to z niebywałą pasją i zaangażowaniem. Dał nam wszystkim lekcję, co tak naprawdę jest w życiu ważne i co daje prawdziwą satysfakcję.
Przed kilkoma dniami poczułem dziwny niepokój. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Moje myśli rwały się i uciekały. Czułem, że w takim stanie niewiele pomogę moim pracownikom. Wsiadłem w samochód i pojechałem do Świdra szukać wyciszenia i spokoju. Świder zimą jest także piękny. Wybrałem się na sentymentalny spacer do miejsca, w którym się opalałem przed 40 laty. Boisko było pokryte dziewiczym śniegiem. Moje ślady zaburzały tę naturalną harmonię świderskiej przyrody, a skrzypiący pod butami śnieg – nie wiem dlaczego – przypomniał mi szczekanie Groma z tamtych lat. Sytuacja ta zatrzymała moje myśli na wspomnieniach z tamtej chwili. To zadziwiające: wciąż te same chmury, które podobnie, jak wtedy wolno przesuwały się po niebie. Poczułem zapach gulaszu z kaszą. I tylko zabrakło mi pytania Piotra:
– Kolego, idziemy na obiad?
Niestety już wiem, że nie zapyta. Nie zapyta już nigdy.