Wyznaczam krótkie odcinki: „dobiegnij do najbliższego zakrętu – wmawiam sobie – może chociaż do tej topoli.” Czuję jednak, że to niemożliwe. To upragnione drzewo jest tak odległe. Moje akumulatory są już skrajnie wyczerpane.
To niebywałe- jednak dobiegłem. Czuję, że to upragnione drzewo jest na wyciągnięcie ręki! Znowu chwilowa radość przeplata się z lękiem, bo przecież jeszcze mam tyle do pokonania. Kolejny raz mobilizuję się. Wyznaczam sobie następny cel, zaczynam nową walkę. Moja podświadomość mówi mi jednak, że kontynuacja biegu nie ma absolutnie sensu. Pozostało jeszcze do pokonania około 7 kilometrów, a ja mam wrażenie, że nie jestem w stanie dobiec do najbliższej latarni. Wydaje się to takie absurdalne i nie osiągalne. Te resztki sił, które mam w sobie, zużywam na wewnętrzną walkę: może jeszcze jeden zakręt, jeszcze jedno drzewo. Próbuję sobie wyobrazić metę i radość z tego, że przebiegłem ten cholerny maraton.
Myśli te to skrajny stan mojej świadomości. Nie wiem, jak to się stało, ale mam zamazany obraz przeżyć z następnych kilku kilometrów. Moja świadomość zaczęła być klarowna dopiero na trzydziestym dziewiątym kilometrze. Pierwszą zapamiętaną myślą było „mam znacznie lepsze samopoczucie”. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dotarło do mnie, że przecież przed kilkunastoma minutami umierałem na trasie. Powracająca energia była na tyle duża, że uwierzyłem w ukończenie maratonu. Największą satysfakcję sprawił mi ostatni kilkusetmetrowy odcinek. To niebywałe, i niewyobrażalne, ale na tym odcinku wyprzedziłem około 30 zawodników.
Jestem na mecie! Udało się!
Sportem zajmuję się przecież dziesiątki lat, ale takiego kryzysu, z którego wyszedłem zwycięsko, jeszcze nie przeżyłem. Jestem zaskoczony, jak ogromne rezerwy tkwią w naszych organizmach, ale okazuje się,że żeby ten stan przeżyć, trzeba organizm doprowadzić do skrajnego wycieńczenia. Wielu potencjalnych maratończyków wycofuje się przed zaczarowanym 35 kilometrem. Są przekonani, że ich organizm osiągnął maksimum. A jednak być może zabrakło im determinacji i woli walki? Czy nie jest tak, że ich najgroźniejszym przeciwnikiem byli oni sami? Wszyscy, którzy dobiegli do mety i poczuli smak osobistego zwycięstwa, nieograniczonej radości oraz satysfakcji wiedzą, że warto było przeżyć ten niebywały ból fizyczny i walkę z własnymi słabościami podczas trasy.
Maraton to walka z samym sobą, a nie z przeciwnikiem. Po takim doświadczeniu wychodzisz wzmocniony, nabierasz przekonania, że stać Cię na wszystko. Codzienne doświadczenia, z którymi zmagamy się, to nic innego jak życiowe maratony. Ciągła walka o nowe cele. Nasza mobilizacja energii do ich osiągania. Zdobywanie celów wzmacnia nas i daje siłę do nowej determinacji i stawiania nowych, jeszcze bardziej ambitnych wyzwań. To realizowanie głęboko skrytych marzeń, które do niedawna były nie do osiągnięcia. Niemożliwe, okazuje się możliwe i realne. Podobnie myślał maratończyk, który chciał jedynie dobiec do najbliższego drzewa… i kto by pomyślał, że ten sam człowiek dobiegnie do mety w dobrej formie. Tym nowym stanem zaskoczonym był nawet on sam.
Wielu startuje w maratonach, ale tylko niektórzy docierają do mety. Stawiają sobie ambitne cele, ale niestety tylko wybrańcy te cele osiągają. Ty także możesz dobiec do mety sportowego czy też życiowego maratonu. Wszystko zależy od Ciebie i Twojej wewnętrznej motywacji. Szukaj jej w sobie.