Niełatwo jest opisać historię, w której się znalazłam. Znaczący jest sam fakt, że poprosiłam redakcję Edurady o anonimowość. Wydaje mi się jednak, że przerwanie milczenia jest kluczowe, ktoś może to nazwać formą terapii. Ja wiem, że wiele jest osób w podobnej sytuacji jak ja. Milczenie staje się męczące, ale strach przed mobberem jest nadal duży.
Tak właśnie o mobbingu w szkole będzie ten tekst.
Gdy dzisiaj patrzę wstecz, widzę cały proces powolnego zaciskania wokół mnie pętli mobbingu, ale długo nie mogłam uwierzyć i dopuścić myśli, że właśnie ja go doświadczam.
Szkoła wydawała się przyjazna, wręcz rodzinna. Miłe uśmiechy na co dzień, przyjacielskie stosunki z kierownictwem. Miałam wrażenie, że znalazłam przystań na długie lata. Po pewnym czasie zaczęłam zauważać pewne układy, ale starałam się trzymać od nich z daleka. Poświęcałam czas młodzieży, realizowałam projekt za projektem, byłam opiekunką samorządu szkolnego. Robiłam kolejne stopnie awansu zawodowego. Zdawało mi się, że moje działania są aprobowane przez dyrektora, miałam też bardzo dobry kontakt z rodzicami. Docierały mnie słuchy o konfliktach w gronie nauczycielskim, ale przecież w każdym zakładzie pracy takie się zdarzają. Nie wierzyłam pogłoskom, nie interesowały mnie. Byłam skupiona na pracy. Dlatego przez długi czas byłam poza „namiarem” mobbera.
Dziś wiem, że jego celem były osoby podobne do mnie – bardzo aktywne, zaangażowane, lubiane w środowisku. Takie właśnie uważał za potencjalne zagrożenie dla swojej pozycji.
Mocniejsze uderzenie poczułam, kiedy powróciłam do pracy po koniecznym urlopie zdrowotnym. Zaczęło się od personalnych wędrówek w moim kierunku na zebraniach rady pedagogicznej. Zasłoną do działania była obowiązująca tajemnica rady, przepisy prawne i uprawnienia dyrektora. Gra słów, „wywoływanie do odpowiedzi”, ośmieszanie, ironizowanie. Koleżanki i koledzy po cichu komentowali te wypowiedzi, lecz nikt nie odważył się zaprotestować. Potem wachlarz możliwości się rozwinął: wchodzenie na lekcję, pozbawienie dodatku motywującego, dyskusje czy raczej połajanki przy uczniach a do tego narzucanie wielu zadań, zdecydowanie zbyt wielu w porównaniu z innymi zatrudnionymi osobami. Powoli też zabierano mi możliwość prowadzenia zajęć, które sama zbudowałam, z których byłam dumna, cieszących się dużym zainteresowaniem wśród uczniów.
Kiedy zdałam sobie sprawę, że doświadczam mobbingu? Wtedy, gdy spostrzegłam moją nerwowość, brak chęci i ulgę, że oto nadchodzi weekend. Ale tak naprawdę to bliscy i przyjaciele mi to uświadomili, zauważając zmiany w moim zachowaniu. Dziś wiem na ten temat dużo więcej i zaczynam umieć się bronić. Zaczynam… bo droga jest trudna i daleka…
Olbrzymim problemem dla ofiary mobbingu jest przede wszystkim zrozumienie, że takiego procederu doświadcza. Udowodnienie takiego postępowania nie jest łatwe. Musi być ono ciągłe, trwać odpowiednio długo i być powtarzalne oraz powodować zaniżoną ocenę pracownika. A przecież na pozór nic takiego się nie dzieje… I właśnie to sprawia, że sam w to nie wierzysz, choć czujesz, że ktoś cię krzywdzi.
Oczywiście można wymieniać wiele dróg wyjścia z sytuacji: zmianę pracy, asertywne zachowanie mające na celu nie pozwolenie sobie wejść na głowę, czy nawet założenie sprawy w sądzie, czy zawiadomienia w organie prowadzącym. Wszystkie wydają się takie proste. Wierzcie mi, dla ofiary mobbingu takimi nie są. Wymagają dużej odwagi, tym bardziej, że ofiara czuje się często wyobcowana. Przecież nikt z jej otoczenia nie szuka kłopotów, a samemu ciężko jest walczyć… Kto chciałby zadrzeć z szefem? I on doskonale o tym wie…
Co zwiększa gorzki smak sytuacji? Że o pracę trudno i że cała historia jest osadzona w szkole. W SZKOLE! W miejscu, które ma uczyć empatii, ma socjalizować, ma być obiektem zaufania publicznego! Jakaż to ironia losu.
Zapewne czekacie na happy end… No cóż… Jeszcze go nie ma. Ale świadomość, że już wiem i że nie jestem sama daje siłę.