Kilka lat temu w firmie odbyło się spotkanie wszystkich pracowników Instytutu. Podczas spotkania zorganizowano burzę mózgów na temat nazwy portalu edukacyjnego. W burzliwej dyskusji zostało wytypowanych kilka nazw i podczas tajnego głosowania musieliśmy wskazać, która nazwa odpowiada nam najbardziej. Przed oczami nadal mam różową karteczkę z napisem EDURADA.
Do głowy mi wtedy nie przyszło, że z tą nazwą i z tym, co się pod nią kryje, będę tak blisko.
Pierwszy artykuł na portal napisałam ponad trzy lata temu. Oczywiście nie było to ani łatwe ani szybkie, zupełnie inaczej niż mi się wtedy wydawało. Pierwszy artykuł rodził się wręcz w bólach. Kilkakrotnie poprawiany, przekonstruowany, cały czas nie wydawał mi się pełny ani perfekcyjny, ani nawet ciekawy. Praca nad nim trwała kilka tygodni i szczerze wątpiłam, czy w końcu się ukaże. W końcu, po namowach prezesa wypuściłam go ze swoich rąk – w świat. Nie muszę chyba pisać ile miałam nerwów i niepewności związanych z tym, czy komuś ten artykuł się spodoba, czy komuś pomoże, czy ktoś go w ogóle przeczyta i skomentuje.
Pamiętam dzień, kiedy prezes wszedł do pokoju i krzyknął : ”Ola! Gratuluję artykułu, świetny!”. Czułam jak oczy koleżanek z pokoju skierowały się w moją stronę z wyraźnym pytaniem : „Jaki artykuł ???!!”, a ja robiłam się coraz bardziej czerwona i chciałam schować się pod swoim biurkiem. Z perspektywy czasu wiem, że wyglądało to komicznie, ale zawstydzenie wzięło górę. Niestety czułam się tak niepewnie, że nawet nie podzieliłam się z nikim informacją, że próbuję swoich sił na łamach naszego portalu.
Wieczorem nieśmiało weszłam na Eduradę chcąc sama przeczytać na spokojnie moje przemyślenia na temat zmagań z budową domu i ze zdziwieniem zobaczyłam, że artykuł został skomentowany. Ktoś mi gratulował, ktoś dzielił się swoimi doświadczeniami, kogoś zainspirowałam. Czytałam te komentarze kilkakrotnie z niedowierzaniem i z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie wierzę, udało mi się. Poczułam wielką ulgę ale i dużą satysfakcję, że napisałam coś, co jednak się komuś spodobało.
I tak stopniowo powstawały moje kolejne zapisy. Czytając felietony innych nabierałam więcej odwagi do dzielenia się swoimi przemyśleniami. Niejednokrotnie właśnie inne artykuły zachęcały mnie do wyrażenia siebie, czasem codziennie sytuacje inspirowały mnie do opisywania rzeczywistości. Zdarzało się także, że z braku czasu nie mogłam podzielić się ważnym wydarzeniem w moim życiu i nie mogłam go przedyskutować na bieżąco, wtedy siadałam do kartki i zapraszałam do dyskusji artykułem. Powoli pozwoliło mi to uwierzyć w siebie, dało mi poczucie, że to co mam do powiedzenia jednak coś waży. Jestem wdzięczna tym, którzy kibicowali mi od początku i we mnie wierzyli, którzy niemalże kazali mi pisać, jednocześnie pamiętając, że warsztat cały czas trzeba ćwiczyć. Piszę z dużą chęcią, i choć póki co więcej artykułów mam jeszcze w szufladzie niż opublikowanych, mam nadzieję, że i te przemyślenia ujrzą światło dzienne. Zawsze liczę, że zachęcę swoim artykułem kolejne osoby do pisania, każdy przecież ma swoje doświadczenie, mądrość i przemyślenia.
Pisząc mój kolejny artykuł na samą myśl, że się ukaże oczywiście znowu się rumienię, ale wiem, że już tak bardzo tego nie widać.