Narzekamy na wszystkich i na wszystko

Narzekanie na wszystko i wszystkich stało się wręcz naszą cechą narodową. Reforma ciągle wprowadzana w oświacie jest okazją do krytyki ze strony kadry nauczycielskiej w sposób szczególny, jako że jej przygotowanie i finansowanie ciągle pozostawia wiele do życzenia.

Na przykład przed nauczycielami historii w gimnazjum staje szereg problemów w trakcie realizacji wybranego programu:

– analiza tekstów źródłowych, które program przewiduje – jest umiejętnością bardzo złożoną. Często są to teksty trudne i niedostosowane do możliwości percepcyjnych nastoletniego ucznia;

– ilustracje, które powinny być nierozerwalnym z tekstem podręcznika źródłem wiedzy, są w szkole często niedostępne; brak odpowiednich tablic, plansz. Możliwość ich zakupu ze względu na ubóstwo szkół, jest bardzo ograniczona;

– nie potrafimy wykorzystywać lub wykorzystujemy rzadko epidiaskop, raczej jako ex post lekcji i nie uaktywnia to ucznia;

– książki popularne o tematyce historycznej chętnie są traktowane jako uzupełnienie podręcznika ale: „Rzadko kiedy można pożądane dzieło znaleźć w czytelni (nie mówiąc już o szkolnej, która jest pod tym względem bardzo słabo zaopatrzona), kupować zaś tych książek nie można ze względu na ich wysoką cenę”.

To tylko garść drobnych, ale doskonale bliskich nam i znanych problemów. (Może nazwy urządzeń należałoby zamienić na inne, bardziej nowoczesne.) Zdawać by się mogło, że nierozwiązywalnych, bo …. i tu przytoczymy masę powodów.

Nim jednak do tego przystąpimy, chciałam nadmienić, że w/w problemy zaczerpnęłam z artykułu Ewy Maleczyńskiej, zamieszczonego w 6 nr miesięcznika „Gimnazjum”, wydawanego przez Organ Sekcji Szkolnictwa Średniego ZNP z roku 1934.

Jakże przykre staje się stwierdzenie, że historia lubi się powtarzać. Tekst Ewy Maleczyńskiej, którego fragmenty zacytowałam wyżej, również powstał w okresie po wprowadzeniu reformy szkolnictwa tzw. jędrzejewiczowskiej. Wielu ówczesnych pedagogów wyrażało swoją dezaprobatę dla wprowadzonych zmian, wielu zaakceptowało je po pokonaniu oporów wewnętrznych dopiero w dłuższym czasie.

Jednak ci  przedwojenni nauczyciele wspaniale wychowali pokolenie młodych ludzi, którzy w dziejowej, wojennej zawierusze sprawdzili się. Słabe wyposażenie szkół, niedofinansowanie, niedociągnięcia formalne nie staną się przeszkodą do wychowania człowieka otwartego i życzliwego dla siebie i innych. Szanującego uczucia, dbającego o swe środowisko: kultywującego dobre tradycje narodu. Myślę, że cały potencjał tkwi w ludziach. To oni tak naprawdę „robią” reformę.

Nie nauczymy demokracji przyszłych pokoleń, jeśli dziś wszelkie próby – być może nieudolne – samodzielności uczniów, będziemy uciszać krótkim: nie, wspartym dodatkowo złośliwym uśmieszkiem.

To jednak my, nauczyciele musimy sprawę „czuć”. Możemy prowadzić wspaniałe lekcje, mając do dyspozycji tylko arkusze papieru czy kolorowe mazaki. Wyobraźnia i możliwości uczniów są nieograniczone. Oglądałam lekcję koleżeńską, w trakcie której 13-latki, korzystając z przyniesionych przez siebie młodzieżowych czasopism, samodzielnie sformułowały jakże trafne wnioski. Doskonale odróżniały artykuły będące plotką, informacją, rozrywką. Takie, które można traktować poważnie lub z przymrużeniem oka. Na tej podstawie sami ocenili wartość pism trzymanych w ręku. I okazało się, że nie jest potrzebny szereg niesamowitych urządzeń, aby osiągnąć i to po mistrzowsku, cele lekcji.

Drugi przykład: na zajęciach z historii uczniowie przygotowywali scenki z mitologii greckiej. Użyli prześcieradeł, papierowych skrzydeł, własnoręcznie wykonanych boskich atrybutów. Przybliżenie postaci z mitologii, poznanie emocji towarzyszących odgrywaniu ról – wspaniałe.

Można by mnożyć przykłady dalej. Nie twierdzę, że niepotrzebne są pomoce, komputery, Internet, tablice multimedialne itd. Bez tego trudno jest wejść w XXI wiek, ale przecież nie w tym tkwi problem. On tkwi w nas nauczycielach. Jakże często to nam brakuje wewnętrznej otwartości na „nowe”. Boimy się zmian, zatrzymujemy przed barierami, których „obejść się nie da”. Czy aby na pewno?

Nie dajemy z siebie wszystkiego, tłumacząc to m.in. miernym wynagrodzeniem czy też nadmiarem biurokratycznych organiczeń Warto jednak pamiętać, że nikt nas do tego zawodu nie popychał. Warto mieć świadomość, że na dłuższą metę, będzie się liczył tylko ten nauczyciel, który rozumie słowo „powołanie, posłannictwo, misja” – chociaż to takie niemodne; ten który zna wartość samorozwoju, ma umiejętności autoewaluacji swojej pracy i rzeczywistej refleksji nad procesem stawania się nauczycielem.

Warto rozejrzeć się dookoła – jest wielu wspaniałych pedagogów, którym się chce: w wolnym czasie jechać na rowerowy rajd, zorganizować koło teatralne, odmalować z uczniami zniszczone ławki, kierować przygotowaniem do wydania kolejnego  numeru gazetki, ćwiczyć na kursie tańca dyskotekowego. Przy tym trzeba jeszcze pamiętać, że to dopiero początek drogi, a sukces zależy od zaangażowania wszystkich. Świadomość, że tak wiele da się zrobić w grupie jest potrzebna wszystkim. W działaniach grupowych występuje  zjawisko synergii czyli zysk jest wyraźny dla wszystkich.

Narzekamy od zawsze, tylko że to nic nie daje. Tak więc zamiast narzekać … do dzieła. I może warto, poprawiając Wyspiańskiego, zacytować: Boże spraw, by chciało nam się chcieć!

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *