Nie pamiętam już, gdzie po raz pierwszy spotkałam typową „Matkę Doskonałą”: czy był to serial „Gotowe na wszystko”? Czy któreś z amerykańskich czytadeł dla kobiet? Ale osobę pamiętam doskonale – Państwo zresztą też na pewno ją znają – piekąca domowe babeczki i ciasta na szkolne imprezy, rozwożąca dzieci po zajęciach dodatkowych, dopilnująca odrabiania lekcji, rozwijająca talenty potomstwa poprzez twórcze zajęcia organizowane w każde popołudnie, a jednocześnie piękna, zadbana, spełniona zawodowo i prywatnie, zawsze uśmiechnięta i przyjaźnie nastawiona do świata.
Pamiętam też, jak się czułam patrząc na tę postać: nieadekwatna, niewystarczająco dobra, WINNA. Jestem przekonana, że niejedna z mam czytających ten tekst zna to uczucie: poczcie winy, że nie jestem matką doskonałą. Wiem też, że i tatusiów to uczucie nie omija: iluż ojców-intelektualistów martwi się, że nie grywają z synami w piłkę nożną (czego szczerze nie znoszą od czasów szkoły podstawowej)? Ilu ma poczucie winy, że nie odbyło z synem „męskiej wyprawy” albo nie naprawiło własnoręcznie skomplikowanego urządzenia mechaniczno-elektrycznego?
„Doskonali Rodzice” są głęboko zakorzenieni w naszej kulturze i co jakiś czas atakują nas w najmniej oczekiwanym momencie, wywołując frustrację i poczucie winy. A przecież prawda jest taka, że Doskonali Rodzice nie istnieją! Są wytworem mediów, wyobraźni, stereotypów. Dlatego tak bardzo zachęcam, aby na przekór wszystkiego zostać „Złym Rodzicem” – przeciwieństwem Rodzica Doskonałego, który różni się od niego przede wszystkim tym, że posiada cechy ludzkie!
Jeśli pracuję zawodowo i wracam do domu wieczorem, padnięta – to zupełnie w porządku jest, jeśli zamiast piec babeczki na szkolne przyjęcie usiądę na kanapie i pogadam z dzieckiem o moim dniu: opowiem gdzie byłam, co robiłam, co mnie zmęczyło, a co dało satysfakcję. A babeczki kupię. Jeśli jestem tatą niesportowym, to zamiast zmuszać się do gry w piłkę zasiądę z synem przy gitarze i pouczę go chwytów, albo zagramy w planszówkę, ostatecznie w badmintona. A piłki nożnej nauczy go pan od WF lub trener w klubie sportowym. Jeśli jestem wściekła, sfrustrowana i mam ochotę schować się przed światem, to powiem o tym dziecku spokojnie, i ucieknę do łóżka z książką – a jutro, gdy poczuję się lepiej, zrobimy coś razem z radością.
To „robienie czegoś razem z radością” jest dla mnie punktem kluczowym – często bowiem w dążeniu do bycia Rodzicem Doskonałym skupiamy się na tym co – według różnych źródeł – POWINNIŚMY. W efekcie kontakty z dzieckiem zaczynają niebezpiecznie przypominać wypełnianie obowiązków, spełnianie ZEWNĘTRZNYCH oczekiwań. A obowiązków zazwyczaj się nie lubi… Dzieci zaś są doskonałymi psychologami i natychmiast wyczują, że robimy coś wbrew sobie. Być może nie będą umiały tego nazwać, ale na pewno czas spędzany z rodzicem, który robi coś, co powinien, a nie coś, co chce, nie przyniesie im wiele radości i satysfakcji. I tak ani nam nie jest dobrze, ani dziecku nie jest dobrze, ale oczekiwaniom – czyim? – stało się zadość.
„Zły Rodzic”, o którym piszę jest człowiekiem – i pokazuje dziecku, co oznacza bycie człowiekiem. Pokazuje, że można mieć dobre i złe dni, i jak sobie z nimi radzić. Pokazuje, że można tryskać energią, ale można też padać na twarz ze zmęczenia – i uczy, jak osobie padniętej pomóc J Pokazuje, że każdy jest inny, każdy ma inne zainteresowania, pasje, preferencje – i że warto to uszanować. Pokazuje, że ludzie są różni, że jest w tym wartość, że to ciekawe i że warto poświęcić czas, uwagę i wysiłek, aby się wzajemnie poznać. Uczy szacunku dla drugiego człowieka, uczy empatii, wspierania. Ale też traktuje swoje dziecko jak człowieka właśnie – godnego szacunku, zasługującego na szczerość. Mam poczucie, że zmęczony rodzic, który z prawdziwą radością i wdzięcznością przyjmie szklankę herbaty samodzielnie zaparzonej przez dziecko ma o niebo większą skuteczność wychowawczą niż plastikowy „Rodzic Doskonały”.
A jeśli zdarzyło się Państwu pomyśleć o sobie „Jestem złą matką”/ „Jestem złym ojcem” – gratuluję! To oznacza, że poważnie podchodzicie do swojej roli, zdajecie sobie sprawę, jak jest ważna – oznacza to, że jesteście fantastycznymi rodzicami! Doktor Brazelton, amerykański „specjalista od dzieci” mawia, że nie ma rodziców doskonałych – są za to rodzice wystarczająco dobrzy. Bądźmy nimi i nie dajmy się zwariować! A Archetypiczni Rodzice Doskonali niech pozostaną tam, gdzie ich miejsce – w serialach i czytadłach