Fala mrozów za nami, za oknem przedwiosenna plucha i deszcz. Koniec lutego i marzec to tradycyjnie „okres grypowy”: po zimie nasz układ odpornościowy bywa osłabiony, a po roztopach bakterie i wirusy atakują ze zdwojoną siłą. Wokół nas wciąż ktoś siąka nosem, kich i pokasłuje – nasze dzieci zaś „łapią” infekcje.
Znane przysłowie głosi, że „katar leczony trwa tydzień, zaś nieleczony – 7 dni”. Jest w tym wiele prawdy: infekcje wirusowe nie poddają się leczeniu antybiotykami, wymagają po prostu odpoczynku, „wyleżenia” i przyjmowania dużych ilości płynów. Niestety coraz mniej dzieci ma szansę na odpoczynek w czasie przeziębienia, ponieważ wiele z nich pomimo choroby trafia do placówek oświatowych…
Zacznijmy od przedszkolaków. Tu powód jest prosty: rodzice często bagatelizują chorobę dziecka, aby nie zostawiać go w domu, ponieważ oznaczałoby to dla nich konieczność zorganizowania dla niego opieki. Jako pracująca matka przedszkolaka doskonale rozumiem ten problem. Wiem jednak również, że jeden smarkający przedszkolak w ciągu jednego dnia w grupie rówieśników jest w stanie zarazić pół grupy oraz panią nauczycielkę. Fakt, że okres przedszkolny wielu rodzicom kojarzy się ze zwiększoną ilością chorób u ich pociech niekoniecznie wynika wyłącznie z faktu, że to „taki wiek” – często wynika z faktu, że rodzic mach ręką na kaszel czy katar pociechy, bo przecież nie gorączkuje, więc nie jest obłożnie chora, więc może iść do przedszkola… Zachęcam do przemyślenia tej decyzji. Wiem, że nie wszyscy mają na miejscu dziadków, wujków czy zaufane nianie, ale warto jednak dołożyć wszelkich starań, aby chorego malucha zostawić w domu. Być może uda się zorganizować „samopomoc sąsiedzką”? Może warto dać ogłoszenie, że poszukujemy opieki do dziecka na sytuacje awaryjne i mieć zaprzyjaźnioną studentkę zaoczną, która wspomoże w trudnych chwilach? Może wreszcie warto od czasu do czasu asertywnie zakomunikować pracodawcy, że tym razem naprawdę jesteśmy zmuszeni odwołać spotkanie, wziąć kilka dni zwolnienia i zostać w domu z maluchem?
Pamiętajmy, że nie chodzi tu tylko o inne dzieci. Przeziębiony maluch potrzebuje przede wszystkim opieki kogoś bliskiego i spokoju. Wiem, że nawet przeziębiony czterolatek jest wulkanem energii, ale jest to energia, która szybko się wyczerpuje, a wtedy najlepiej jest przytulić się do taty czy mamy i poczytać bajki, a nawet nieśmiało się zdrzemnąć (nieśmiało, bo przecież czterolatki już nie sypiają w dzień!). W przedszkolu takiej szansy nie ma. Zatem przeziębiony maluch po powrocie z przedszkola będzie bardziej zmęczony, bardziej marudny, bardziej osłabiony – a to sprawi, że okres rekonwalescencji będzie się przedłużał.
Nie bez znaczenia jest również osoba nauczycielki wychowania przedszkolnego. Otoczona zakichanymi maluchami również jest bardziej narażona na złapanie infekcji. A jeżeli ulubiona pani zachoruje, nasze dziecko będzie niepocieszone!
Podsumowując: kiedy zauważymy pierwsze oznaki infekcji – interweniujmy domowymi sposobami: miód, cytryna, imbir, wyciąg z lipy… Jeśli jednak choroby nie da się powstrzymać – dajmy dziecku szansę wydobrzeć w domu, we własnym otoczeniu, blisko własnego łóżka, a daleko od innych dzieci, które jeszcze są zdrowe. Jeśli większość rodziców tak właśnie postąpi, może okazać się, że okres przedszkolny nie musi oznaczać ciągłych chorób.
Życzymy zdrowia!