Moja mama opowiada mi często, że kiedy ona zostawała mamą po raz pierwszy, jedynym źródłem wiedzy o wychowaniu małego dziecka była jedyna dostępna na rynku książka „Twoje dziecko”. Niestety dość szybko okazało się, że dziecko mojej mamy zupełnie nie odpowiadało prezentowanym przez książkę wzorcom, w związku z czym szybko porzuciła poradnik i … zdała się na instynkt. Udało się – dziecko nie tylko przetrwało, ale też ma się dobrze i pisze dla Państwa w Eduradzie.
Kiedy ja zostawałam mamą po raz pierwszy, miałam już do dyspozycji sporą półkę w księgarni oraz liczne magazyny „parentingowe” mówiące mi o tym jak karmić, jak kąpać, co czytać i śpiewać mojemu dziecku, aby jak najlepiej wspierać jego rozwój. Na szczęście i nasze dziecko wykraczało poza ramy, zatem zdaliśmy się na własny – i jego – gust. Przynajmniej w okresie wczesnodziecięcym. Później, kiedy był już dzieckiem nieco starszym i zastanawialiśmy się, czy dobrym pomysłem będzie wcześniejsze posłanie go do szkoły, znów sięgnęliśmy do literatury, która mówiła o „ratowaniu dzieciństwa”, zwróciliśmy się do specjalistów, którzy przestrzegali przed obciążaniem dziecka obowiązkami… Tym razem nie starczyło nam już odwagi by pójść za głosem instynktu, syn poszedł do szkoły normalnie i przez rok umierał z nudów, sprawiał trudności wychowawcze i twierdził – w wieku 7 lat – że nienawidzi szkoły. Na szczęście po pół roku oprzytomnieliśmy, daliśmy mu więcej zadań w szkole we współpracy z nauczycielką, a w efekcie z pierwszej klasy przeskoczył do trzeciej. Od tamtej pory problemy się skończyły.
Kiedy byłam w ciąży z czwartym synem, był to już czas Internetu. Tylko raz zajrzałam na forum dla oczekujących mam: przeraziło mnie. Ilość możliwych rozwiązań, wzajemnie zaprzeczające sobie porady, eksperci, z których każdy ma inną opinię… Natłok informacji przestał być pomocny i dawać poczucie bezpieczeństwa: stał się opresyjny.
Mam wrażenie, że podobne doświadczenie dzieli ze mną wielu współczesnych rodziców. Na każdym etapie rozwoju dziecka jesteśmy otaczani specjalistami, ekspertami i mentorami – rzeczywistymi i samozwańczymi – mówiącymi nam, co powinniśmy robić, jak powinniśmy wychowywać nasze dziecko, czym je karmić, jakie gadżety mu kupować. W tym wszechogarniającym szumie informacyjnym bardzo łatwo się zagubić, zagubić własną intuicję, a przede wszystkim – zagubić dziecko.
Daleka jestem od deprecjonowania wszystkich specjalistów. Jako mama dzieci z problemami wielokrotnie korzystałam ze wsparcia mądrych lekarzy, psychologów i terapeutów. Co ich wyróżniało? Szacunek dla roli i wiedzy rodzica. Dobry specjalista ma szeroką wiedzę w swojej dziedzinie – jest to jednak wiedza ogólna. Aby dostosować formę interwencji do konkretnego pacjenta, musi jak najwięcej o nim wiedzieć. Zdaje sobie sprawę, że osobą, która spędza z dzieckiem najwięcej czasu, jest rodzic – dlatego też zadaje mu pytania i z uwagą słucha odpowiedzi, bierze pod uwagę sugestie, rozwiewa niepokoje. Traktuje rodzica jak partnera, a nie pacjenta.
W przypadku internetowych czy gazetowych porad zazwyczaj mowa jest o „przeciętnym dziecku”. Problem w tym, że przecież NASZE dziecko nie jest przeciętne! NASZE dziecko jest wyjątkowe! A osobami, które znają je najlepiej, najlepiej rozumieją, najbardziej kochają, jesteśmy my – jego rodzice! Traktujmy więc wszelkiego rodzaju porady jako inspirację – ale nie jedynie słuszne prawo. Jesteśmy z naszym dzieckiem codziennie, obserwujemy je z miłością i wrażliwością – uwierzmy, że wiemy o nim wiele, i potrafimy stwierdzić, co jest dla niego dobre! Zatkajmy czasem uszy na informacyjny szum i popatrzmy na człowieka przed nami, porozmawiajmy z nim, ze sobą wzajemnie i uwierzmy – to my jesteśmy ekspertami w dziedzinie naszego dziecka!