Ustawowe ograniczenia asortymentu w szkolnych sklepikach oraz potraw w szkolnych stołówkach wzbudzają wiele kontrowersji. Zamysł na pewno jest dobry – promocja zdrowego żywienia. Czy jednak forma wprowadzania jest najszczęśliwsza?
Wiemy dobrze, że dobre nawyki żywieniowe nabywa się w domu. Co z tego, że w szkolnym sklepiku nie kupię batonika, skoro dostanę go od rodziców do tornistra? Co z tego, że szkolny obiad będzie pozbawiony soli, skoro w drodze powrotnej do domu starszy brat kupi paczkę chipsów? Zabawne doniesienia o dzieciach „rozprowadzających kontrabandę” w postaci cukierków, lizaków czy chipsów nie są przesadzone – poczęstowanie kolegi trudno dostępnym dobrem zapewni dziecku ogromną popularność.
Przed wprowadzeniem ograniczeń czy odgórnych regulacji przydałaby się szeroko zakrojona akcja edukacyjna, skierowana do dzieci i rodziców. Co ważne, oczekiwałabym, aby oprócz straszenia poważnymi konsekwencjami sięgania po „śmieciowe jedzenie” zaproponowano konkretną, ciekawą i smaczną alternatywę. Niejeden rodzic co rano staje przed dylematem: co włożyć do dziecinnego tornistra, aby pociecha miała siłę na całodzienne intelektualne potyczki. Lukrowana drożdżówka stanowi wybór łatwy, dostępny, szybki i tani. Zdrowa alternatywa wymaga zazwyczaj znacząco większego wkładu finansowego i czasowego – a z czasem i finansami coraz więcej rodziców ma ogromny problem…
Pieniądze, wbrew pozorom, stanowią jeden z ważniejszych aspektów wyboru diety. Nie bez powodu tak wielu przedstawicieli amerykańskiej klasy niższej i średniej cierpi na nadwagę – po prostu wysokoprzetworzone pokarmy są łatwo dostępne, tanie i sycące. Czy w Polsce jest inaczej? Każdy z nas, komu zdarzyło się zajrzeć do sklepów z żywnością ekologiczną wie, że jest ona poza zasięgiem przeciętnego obywatela – z przyczyn finansowych właśnie. Sklepiki szkolne masowo bankrutują, ponieważ suszone plasterki jabłek, które zastąpiły słone i tłuste chipsy ziemniaczane, są od nich kilkukrotnie droższe i wielu uczniów zwyczajnie nie stać na ich zakup.
Problem pieniędzy można obejść, jeśli ma się czas. Można we własnej kuchni wyczarować zdrowe i atrakcyjne przekąski z jaj od szczęśliwych kur, razowej mąki, warzyw kupionych na targu… Niestety w dzisiejszym pędzącym świecie zaangażowani zawodowo rodzice często z trudem znajdują czas na porozmawianie z dzieckiem więcej niż 40 minut tygodniowo, o czym piszą naukowcy – co dopiero mówić o gotowaniu?
Proszę mnie źle nie zrozumieć – jestem wielką zwolenniczką zdrowego stylu życia, zdrowego żywienia, pokarmów nieprzetworzonych. Jestem mamą czterech synów, których chciałabym wychować na świadomych konsumentów, silnych i zdrowych mężczyzn, mądrych ludzi. Dwóch z nich chodzi do szkoły daleko od domu – oznacza to, że codziennie spędzają poza domem nawet 10 godzin. A ja codziennie zastanawiam się, co włożyć im do śniadaniówek, aby nie żywili się samymi kanapkami. Wiem, jak wiele wysiłku kosztuje mnie wymyślanie przekąsek, które będą smaczne, zdrowe i sycące. Dopiero rozpoczął się październik, a mnie zaczyna już brakować pomysłów – za chwilę również zacznie mi brakować czasu. Mój dzisiejszy artykuł jest przede wszystkim zaproszeniem do dyskusji i – troszeczkę – wołaniem o pomoc. Czy mają Państwo pomysł na rozwiązanie tego problemu? Pomóżcie!