Nauka nie może kojarzyć się z przymusem, wkuwaniem na pamięć, tylko z przygodą, ekscytacją. Wtedy jest najefektywniejsza – twierdzi nauczycielka Joanna Białobrzeska. W prowadzonej przez siebie szkole pokazuje dzieciom nieme kino (które bardzo im się podoba), a w tym roku zakłada… gazetę.
Od lat propagujesz nauczanie mimochodem, czyli takie, które zachodzi niejako przy okazji, od niechcenia, bez wysiłku. Skąd wiadomo, że to najskuteczniejsza metoda?
Z badań nad mózgiem, nad tym, jak mózg uczy się i zapamiętuje. Okazuje się, że mózg jest tak sprytny, że gdy na przykład chcemy się nauczyć czegoś, co jest nudne, nie zapamiętuje albo pamięta krótkotrwale. Zapamiętuje natomiast tematy ciekawe, podane w miłej atmosferze, w działaniu, zaangażowaniu. Wtedy dziecko nawet nie wie, że się uczy, robi to mimochodem.
W tradycyjnej szkole o tym zapomnij.
W dzisiejszej szkole, wywodzącej się z pruskiego systemu, uczy się tak, jakby tych badań nad mózgiem nie było. Oczywiście są fajne szkoły, mają swoje ciekawe filozofie nauczania, ale większość pracuje starymi metodami, dzieci nadal sadza się ławka za ławką, co utrudnia interakcję, komunikację. Dla mnie kompletnie niezrozumiałe jest to, że w dzisiejszych czasach, kiedy mamy sztuczną inteligencję, nadal nie chcemy niczego w szkole zmieniać. Do tego stopnia, że ogromnym trudem i wyczynem jest kupienie stołów, przy którym może usiąść w klasie sześcioro dzieci. A przecież wszystkim powinno zależeć na tym, żeby nauka była efektywna, żeby dzieci chciały się uczyć, żeby lubiły szkołę. Za kilkanaście lat ją opuszczą i będą musiały funkcjonować w przyszłej rzeczywistości, którą nie jest jakoś trudno sobie wyobrazić. Bo już dzisiaj wiemy, że liczyć się będzie kreatywność, pomysłowość, współpraca. Dlatego trzeba wreszcie zmienić myślenie o nauczaniu, odejść od skostniałych metod, sprawić, żeby dzieci wreszcie lubiły się uczyć.