Pierwsze co pamiętam z przedszkola i najmłodszych klas podstawówki to niekończące się teatrzyki, a obok teatrzyków wiersze pełne czarodziejskich kotów, groźnych wilków, gadających mebli, skłóconych warzyw, jeży u fryzjera, a listę zamykał, jeśli dobrze pamiętam latający piec. Również i w starszych klasach dużo się czytało, sporo czasu poświęcaliśmy na muzykę, plastykę, chór. Niektóre szkoły średnie uczyły łaciny, bywało nawet że greki.
Z biegiem lat do szkoły weszły komputery, silniejszy akcent na nauki ekonomiczne, więcej języków obcych i profilowanie klas licealnych oraz wszechobecne testy. Przy stopniowym zaniku szkół technicznych licea w coraz większym stopniu usiłowały przygotowywać uczniów do sukcesu na rynku pracy, a jeśli je krytykowano to głównie wtedy, gdy robiły to zbyt wolno, zbyt schematycznie lub nie w tych kierunkach, które wydawały się najbardziej poszukiwane. Muzyka, plastyka, liczba lektur i głębokość ich analizy, wszystko to ustępowało przed wymaganiami dorosłego życia zawodowego. Edukacja zaczęła służyć sukcesowi na rynku pracy, stała się zadaniowa, skoncentrowana na testach, zapamiętywaniu informacji, nauce pod ściśle określone zestawy umiejętności dających szanse na sukces rynkowy.
Kryteria sukcesu i wyzwania jakie okażą się decydujące za 20 lat dziś są jednak nieznane. Nasz pomysł na edukację „pracowniczą” zawiera więc w sobie poważny błąd. Wielki biznes już o tym wie i punktuje wykształcenie humanistyczne, „pozamerytoryczne”. Dlaczego? Ponieważ pomaga ono myśleć w sposób otwarty, innowacyjny, korzystać z wyobraźni i sprawniej poruszać się w nieznanym otoczeniu, każe nieustannie kwestionować utarte prawdy, zastane porządki i cudze metody. Biznes nie wie przy tym, że korzyści z tak pojmowanej edukacji sięgają wszystkich dziedzin ludzkiego życia.
Jest to o tyle ważniejsze, że wkraczająca aktualnie do naszych szkół publicznych edukacja „narodowa” popełnia błąd podobny do edukacji „rynku pracy”. Gdy tamta wąsko wyznaczała co uczeń ma wiedzieć i potrafić, druga zakreśla jeszcze węziej co uczeń ma myśleć. Żadna nie uczy, jak myśleć, ba – nie stawia sobie nawet takiego celu. Jak więc przełamać ten schemat?
Wróćmy na chwilę myślami do szkolnego teatrzyku, bajek i wierszy. Nie wpajały nam żadnych praktycznych umiejętności, a jednak uchodzą za kluczowe dla wykształcenia. Dlaczego? Od teatrzyku szkolnego poczynając dziecko uczy się bowiem wychodzenia myślą poza własną perspektywę. Jeśli potrafi w przedstawieniu szkolnym widzieć świat oczami kotka, kwiatka czy rusałki, to w kolejnych latach łatwiej zrozumie perspektywę innego człowieka, którego życie, cele i problemy są inne i niż moje. Od teatrzyku blisko już do poezji, która uczy rzeczy jeszcze ważniejszej – że możliwe są pytania, na które udzielimy każdy innej odpowiedzi, że czytając wiersz każdy z nas wkłada w niego własne znaczenia i każdy ma w tym swoje racje, a poznanie wielości tych emocji i myśli nie tylko nie oddala nas od słusznej odpowiedzi, ale pogłębia nasze zrozumienie – zrozumienie tekstu, zrozumienie siebie, zrozumienie innych. Oto więc klucz do myślenia otwartego, elastycznego, które nie przyjmuje zastanych ram i które sięga wszędzie, nie tylko w sferę zarządzania strategicznego w korporacjach. Budujemy w sobie bowiem wyobraźnię, zdolność przyjmowania i rozważania wielu punktów widzenia, wielu racji, umiejętność badania i kwestionowania zastanych ram i stawiania nowych pytań. Pozbawieni tej umiejętności co zrobimy wobec człowieka, który w czym innym niż my widzi dobro? Który inaczej niż my pojmuje cel swojego życia? Który inaczej pojmuje i nazywa wartości?
Ciąg dalszy – za tydzień