Panie Dyrektorze! Sporo się wokół Pana ostatnio medialnie dzieje. Jak Pan to znosi?
Przede wszystkim jestem zdumiony. Kiedy zadzwoniła do mnie dziennikarka z propozycją wywiadu do weekendowego wydania Gazeta.pl, próbowałem ją przekonać, żeby przełożyć tę rozmowę na później – tak, żeby minął chociaż rok szkolny mojego dyrektorowania. Była jednak uparta, więc udzieliłem tego wywiadu. To, co z tego wynikło, a więc zaproszenia do programów TVN kompletnie mnie zaskoczyły. Mam nadzieję, że pozytywny odbiór mojej osoby przełoży się choć trochę na zmianę wizerunku szkoły jako instytucji skostniałej i nienowoczesnej. Być może również zainspiruje inne dyrekcje do jakichś pomysłów. Chciałbym, żeby te moje występy przysłużyły się szkole – i mojemu gimnazjum, i sprawom edukacji.
Jesteśmy teraz znajomymi na facebooku. Przyjął Pan moje zaproszenie. Czy uzna Pan za nietakt, jeżeli zaproponuję, byśmy byli na Ty?
Proszę bardzo.
Wszystko zaczęło się od Twoich kontaktów z uczniami poprzez facebooka. Z tego, co wiem spora grupa dyrektorów również propaguje tego typu kontakty. Co Ciebie wyróżnia w tej kwestii?
To niezupełnie tak. Zaczęło się od moich rzeczywiście dość bezpośrednich kontaktów z uczniami. Jeszcze jako nauczyciel przyrody w podstawówce zamiast urządzać uczniom pogadanki np. o segregowaniu śmieci, zorganizowałem pokaz ekomody, żeby w ten sposób nauczyli się odróżniać surowce wtórne. Żeby odróżniali rośliny, zabierałem ich na wycieczki, a potem zdobyłem fundusze na ogródek dydaktyczny. Słowem, zawsze w swojej pracy starałem się pokazywać, a nie opowiadać, bo wiem, że współczesnej rzeczywistości, muszą zobaczyć, żeby zrozumieć. Facebook to konsekwencja tej postawy. A przy okazji służy… kontroli. Bo kiedy siedząc w swoim gabinecie, widzę, że uczeń w czasie lekcji wrzuca coś na facebooka, to mogę natychmiast interweniować. Mógłbym oczywiście wprowadzić twardy zakaz korzystania z telefonów w szkole, ale myślę, że przyniosłoby to odwrotny skutek – i tak, by je przemycali, tym chętniej, że zakazane lepiej smakuje. Nie mam ambicji zawracania biegu rzeki – taka jest teraz rzeczywistość: w telefonach jest internet, w internecie są media społecznościowe, szkoła to społeczność, dzieciaki siedzą w tym po uszy. Muszę więc obchodzić się z tym tak, żeby oni nie mieli mnie za zgreda, a jednocześnie szanowali.
Co mnie wyróżnia spośród innych dyrektorów? Nie mnie to oceniać.
Zacznijmy zatem od początku. Czy jako uczeń lubiłeś szkołę? Dobrze się w niej czułeś?
Generalnie tak, chociaż początkowego okresu szkoły podstawowej nie pamiętam zbyt dobrze, a to nie dlatego, że jestem tak stary czy mam słabą pamięć – po prostu nie działo się tam nic nadzwyczajnego. Okres licealny natomiast wspominam z wielkim rozrzewnieniem. Cztery lata nauki w XIII LO w Łodzi to najlepszy okres w moim życiu jeśli chodzi o edukację. Wspaniali profesorowie, moje koleżanki i koledzy, teraz przyjaciele, z którymi do dziś utrzymujemy kontakt i ta niezapomniana atmosfera.
W październiku każdego roku wraz z naszą wychowawczynią spotykamy się w sporej grupie, przynosimy zdjęcia, wspominamy… Teraz pojawił się plan klasowego zjazdu na 20 lecie matury, ale jest jeszcze trochę czasu.
Pamiętam także, że jako dzieciak zawsze wypytywałem mamę, jak było na zebraniach. Co mówiła wychowawczyni, kto z kim siedział, interesowały mnie te kulisy. Natomiast pomysł, by zostać nauczycielem, narodził się dopiero na studiach, gdy miałem praktyki w liceum, które zresztą sam kończyłem.
Gdybyś mógł w kilku zdaniach podkreślić najważniejsze wady szkoły, na co zwróciłbyś uwagę?
Z pewnością jest to papierologia. Wszyscy dyrektorzy znamy te tysiące dokumentów, „wesołych” tabelek, ankiet, arkuszy, które trzeba wypełniać.
Jako dyrektor jednak próbuję ograniczać „produkcję” papierów do niezbędnego minimum i przede wszystkim nie obarczać tym nauczycieli. Wiem, że niektórzy hołdują zasadzie „papier przyjmie wszystko” i to co jest napisane, traktują jakby rzeczywiście się wydarzyło. Czy uda mi się to na dłuższą metę? Pokaże czas, ale mam nadzieję, że tak.
Problemem jest też ścieżka awansu zawodowego. Ja wszystkie szczeble – od stażysty do nauczyciela dyplomowanego przeszedłem w osiem lat. Niektórym zajmuje to więcej czasu, ale tak czy inaczej, kiedy zostaje się nauczycielem dyplomowanym, kończy się motywacja do wykazywania się. Pozostają jeszcze dodatki motywacyjne, no ale to nie są poważne pieniądze. Ja staram się je rozdzielać tak, żeby naprawdę były za zasługi, a nie jako wyraz sympatii czy zapomogi losowej. Jednak najwięcej mogę zdziałać motywacją niematerialną, starać się być takim dyrektorem, dla którego chce się pracować.
Co Twoim zdaniem w polskiej szkole jest pozytywnego?
Oczywiście. Zabrzmi to górnolotnie, ale taka jest prawda – nauczyciele i uczniowie. Nie można zapominać, że nasz zawód to przecież misja. Dostajemy pod opiekę kolejne roczniki dzieciaków i od nas też zależy, co z nich wyrośnie. Dlatego tak ważne jest, by nie zamykać się w przyzwyczajeniach, nie iść raz obraną ścieżką. Bo to, co sobie wymyśliliśmy jako świetny edukacyjny patent na początku drogi zawodowej, po 15 latach już może działać. Zwłaszcza teraz, kiedy świat w ogóle, a dostępu do informacji w szczególności, tak pędzi. Dawniej nauczyciel musiał wpoić uczniom reguły, mnóstwo definicji i podręcznikowej wiedzy. Teraz oczywiście też, ale poza tym musi nauczyć ich poruszania się w informacyjnym chaosie, oddzielania ziarna od plew. To jest szalenie ciekawe. Przybywa nauczycieli, którzy to rozumieją i dobrze się w tym odnajdują.
Dużo możliwości dają nam środki unijne. Możemy występować o fundusze na rozmaite przedsięwzięcia. Mnie się to udało w podstawówce – dostałem pieniądze z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi na ogródek i pracownię przyrodniczą, teraz piszę wnioski o dofinansowanie pracowni językowej i wi-fi w szkole.
Liczę także na przychylność władz, jeśli chodzi o nowe projekty. W najbliższych dniach przyjmie mnie Pan Wiceprezydent Miasta Łodzi Tomasz Trela, właśnie od edukacji. Mam nadzieję, że w rozmowie poruszymy także tę kwestię.
Czy masz swoje „lekarstwo” na naszą edukację? Czy chcesz zmieniać szkołę globalnie, czy raczej planujesz działać na własnym „podwórku”?
Uważam, że nie ma efektów globalnych bez działań lokalnych. Globalnie można wprowadzić sto nowych znakomitych innowacji na papierze, ale po to, żeby przyniosły skutki, potrzebna jest praca na wszystkich szczeblach. I to właśnie staram się robić – pracować u podstaw. Tymczasem minęło dopiero pół roku mojego dyrektorowania, chciałbym, aby szkoła, którą kieruję rozwijała się, aby przychodziły do nas tacy uczniowie jak ci, którzy teraz uczą się w Gimnazjum nr 16 w Łodzi. To fantastyczna grupa młodych ludzi.
W ostatnim czasie pojawiło się kilku „medialnie” rozpoznawalnych dyrektorów, wymykających się utartym schematom. Ukazała się min. głośna książka „SOR” Jarka Szulskiego. Czy myślisz, że tacy, jak Wy to wyjątki, czy staje się to rzeczywistym zjawiskiem?
Dzisiejszy rynek pracy wymaga wychodzenia poza utarte schematy, nie wystarczy być tylko świetnie wykształconym specjalistą w danej dziedzinie. Nie są najważniejsze kolejne kursy, studia, a zdecydowanie kreatywność i niebanalność. Myślę, że nowe pokolenie kadry kierowniczej/zarządzającej musi przyjmować nowy styl kierowania ludźmi, wychodzić do niech i jak widać zdarza się to coraz częściej. W szkole ma to dodatkowe znaczenie, bo oprócz zarządzania dorosłymi czyli nauczycielami, administracją, dodatkowo kieruje się grupą dzieci, młodzieży. To trudne zadanie, aby pogodzić interesy oby tych grup, a jednocześnie zapewnić jak najlepszą edukację.
W dzisiejszych czasach coraz trudniej jest być autorytetem dla młodego człowieka, kiedy z każdej strony ma on mnóstwo bodźców. Czy mi się udaje? Mam taką nadzieję. Nie mam zamiaru jednak stać się dla nich kumplem, bo granice muszę zostać zachowane, jednak nie chcę też zamykać się w swoim gabinecie. Znam szkoły, w których, aby dostać się do dyrektora należy najpierw sforsować sekretariat, pokonać wiecznie niezadowoloną panią sekretarkę odpowiadając na jej 1000 beznadziejnych pytań. Wszyscy w mojej szkole znają drogę służbową, więc jeśli ktoś przychodzi bezpośrednio do dyrektora to sprawa musi być poważna.
Co mógłbyś zaproponować naszemu środowisku nauczycielskiemu w zakresie nowoczesnej komunikacji i wykorzystywania technologii i informacyjnej. Co myślisz o you tube, blogach, twitterze? Czy planujesz założenie swojego bloga modowego?
Ojej, z tą modą to przecież żarty. Owszem, jak na prawie czterdziestolatka, ubieram się młodzieżowo, ale to też jest znak czasów. Wielu czterdziestolatków, których praca nie wymaga dress code’u, ubiera się swobodniej niż miało to miejsce parę dekad temu. Nawet, jeśli przywiązuję wagę do ubrań, to jednak prowadzenie blogów pozostawiam prawdziwym pasjonatom. Przyznam jednak, że w ostatnich dniach zgłosiła się osoba, która wspólnie ze mną takiego lifestylowego bloga chciałaby prowadzić.
Ja, jeśli miałbym prowadzić blog, to raczej poświęcony edukacji. Kto wie, może pomyślę o tym w bliskiej przyszłości. Jeśli chodzi o radzenie innym – nie mam śmiałości. Jedno mogę tylko powiedzieć – nie bójmy się technologii. One nie gryzą, a jeśli będziemy ich unikać, uczniowie będą się z nas śmiać. A to nikomu nie wyjdzie na dobre.
I na koniec. Jakie pytanie zadałbyś sam sobie? I spróbuj na nie odpowiedzieć
Nie śmiałbym wchodzić w Twoje kompetencje. Ty tu jesteś od zadawania pytań.
W imieniu EDURADY bardzo dziękuję za rozmowę. Trzymamy kciuki