Zawsze woziłem w samochodzie dwa zestawy ubrań. Zakładałem je w zależności od roli, jaką pełniłem w danej chwili. Kiedy byłem dyrektorem poważnej instytucji, zakładałem garnitur skrojony na miarę oraz koszulę w moim ulubionym, niebieskim kolorze. Jednocześnie bywałem też w innej roli – zwykłego pracownika firmy zagranicznej, zajmującej się przeprowadzką dyplomatów. Pracując tam zakładałem strój firmowy: bardzo gustowną koszulkę w krwistoczerwonym kolorze. Strój ten zmieniał mnie w ciągu jednej chwili. Przeistaczałem się z jednej w absolutnie inną rolę. Zmiana stroju była czynnością zwykłą, naturalną, wręcz automatyczną. Wymagała ode mnie jedynie dużej sprawności fizycznej. Uwierzcie mi, zmiana ubrania roboczego na garnitur w samochodzie na tylnym siedzeniu wymagała niebywałej akrobatyki. Natomiast długo musiałem się uczyć zmiany postawy – z dyrektora, który zarządza innymi, na pracownika podporządkowanego swoim pracodawcom. Miałem wrażenie, że trudno mi będzie pokonać tę barierę psychologiczną. Z czasem odkryłem jednak, że doświadczenie, przez które przechodziłem, było rozwijające dla każdej z tych ról. Wymagało to ode mnie dużego dystansu. Kiedy wchodziłem w rolę dyrektora, łatwiej mi było zrozumieć problemy moich pracowników, wczuwałem się w ich możliwości, ale także uwzględniałem ograniczenia. Nasza współpraca stawała się bardziej satysfakcjonująca.
Natomiast będąc w roli pracownika, łatwiej było mi rozumieć, z jakimi problemami borykają się moi szefowie. Wiedziałem przecież, że oni także mają swoje lęki i ograniczenia. Z biegiem czasu moja postawa pozwalała im otwierać się i w bardziej naturalny sposób podejmować trudne decyzje. Umiejętność ta jest szczególnie ważna w świecie różnorodności. Przez całe życie bywamy w różnych rolach i w każdej pragniemy się odnaleźć. Raz jesteśmy klientami wymagającymi wysokiej jakości produktów, które nabywamy i oczekujemy, aby były one nam sprzedawane w satysfakcjonującej atmosferze. Innym razem to my świadczymy usługi naszym klientom. Rozumiemy ich oczekiwania i traktujemy je jako coś naturalnego. Dzieje się tak tylko dlatego, że bywamy często po drugiej stronie i rozumiemy konsekwencje z tego wynikające.
Bywamy też w roli nauczycieli, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem z uczniami. Czy nie jest tak, że problemy uczniów widzimy jedynie z perspektywy człowieka dorosłego i ukształtowanego? A z tej pozycji świat wygląda zgoła inaczej. Nasze oczekiwania wobec nich są wyidealizowane, często niemożliwe do spełnienia. Czy jest możliwe, abyśmy się odrobinę zdystansowali i myślami wrócili do naszego dzieciństwa? Jak wtedy wyglądałyby oceny naszych postaw? Śmiem twierdzić, ze jesteśmy bardziej tolerancyjni wobec naszych zachowań, mamy argumenty na ich usprawiedliwienie.
Przed laty wybrałem się na spotkanie rodziców do klasy jednej z moich córek. Wychowawczyni omawiała negatywne zachowanie uczniów, jakie miało miejsce podczas zielonej szkoły. Problem był tak absurdalnie nierealny, że specjalnie nie skupiałem się na analizie tego wydarzenia, tak długo, dopóki nie okazało się, że głównym bohaterem tych zajść jest moja córka. Zdenerwowałem się i z niecierpliwością czekałem, kiedy zebranie się skończy, a ja będę mógł wrócić do domu i przeprowadzić rozmowę wychowawczą z córką. Kazanie, które wygłosiłem, trwało prawie godzinę. Widziałem strach i zawstydzenie w oczach mojego dziecka. Jednak takiego finału nie byłem w stanie przewidzieć: moja córka pod koniec naszej rozmowy odważyła się powiedzieć:
– Tato, za kilka lat sam będziesz się z tego śmiał.
Słowa te były prorocze. Dzisiaj naprawdę śmiejemy się z tej historii. Trzynasta księga „Pana Tadeusza” była główną atrakcją dziesiątych urodzin córki, które zbiegły się w czasie z „Zieloną szkołą”.
Takie rozmowy, jak ta, którą przeprowadziłem z moją córką, były standardem w mojej pracy pedagogicznej. Wykład, zawstydzenie, pouczenie, dobrą radę traktowałem, jako podstawowe narzędzia w pracy z moimi wychowankami. Po lekcji, jaką otrzymałem od 10-letniego dziecka wiem, że te narzędzia są niedoskonałe. Tworzą nienaturalną barierę pomiędzy światem dorosłych a dziećmi.
Dzisiaj jestem w roli pracodawcy i usilnie uczę się rozumieć moich pracowników. Wiem, że jeżeli chcę z nimi zbudować partnerskie relacje, muszę często przejść na drugą stronę i zobaczyć, jakie konsekwencje wynikają z mojej postawy wobec nich. Czasami z różnych powodów tego niestety nie robię, i widzę, jak wtedy dużo tracę.
Czy dostrzegasz ten problem w swojej pracy z uczniami? Jak sobie z tym radzisz?