Stan ścian, sufitów i podłóg przytłaczał mnie swoim wyglądem. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że my ludzie jesteśmy w stanie doprowadzić dom, który służył nam wiele lat do takiej ruiny? Podczas zwiedzania kolejnych pokoi poczułem jednak, że widok ten wcale mnie nie odrzuca. Wręcz przeciwnie. To miejsce zaczęło być mi bliskie, a nawet przyjazne. Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak piękne może być to cacko w przyszłości. Podjąłem decyzję. Zajmę się przywróceniem życia temu obiektowi.
Dzisiaj wiem, jak wiele wysiłku, uwagi i pracy wymagało zrealizowanie tego projektu. Wynik jest namacalny, budynkiem tym (dla mnie pałacykiem) mogą zachwycać też inni; ale to niestety tylko budynek. Dzieło martwe. Służy jedynie człowiekowi i uatrakcyjnia mu życie.
Wielu z nas, podobnie jak ten dom, czasami popada w stan wewnętrznej ruiny, psychicznej dezintegracji. Zamykamy się na świat zewnętrzny, przestajemy z nim współpracować. To, co się z nami dzieje, nazywamy „dołkiem psychicznym”, załamaniem. Tak jak uwierzyłem, że wspomniany budynek może odzyskać swój blask i wrócić do dawnej świetności, tak wierzę, że podobnie jest z nami, kiedy jesteśmy w stanie kryzysu.
Ważnym warunkiem wyjścia z niego jest zauważenie przez innych naszego wewnętrznego rozbicia. Musi się znaleźć ktoś, kto uwierzy, że to tylko stan przejściowy, że ten człowiek, tak jak ten zaniedbany budynek, ma w sobie ogromne pokłady możliwości do odzyskania równowagi. Przecież na ogół jest bardzo dobrym mężem, przyjacielem, pracownikiem. Natomiast bywa czasami pogubiony, załamany, nagi. To tylko stan przejściowy.
W tym symbolicznym budynku znalazłem duszę, które mnie natchnęła do działania. Czy potrafię znaleźć duszę w tym załamanym człowieku i czy jestem w stanie znaleźć w sobie energię, aby mu pomóc odzyskać dawną świetność? Muszę to w nim zobaczyć. Patrzę, ale czy na pewno widzę? Zadaję sobie pytanie, co mnie bardziej pochłania i na czym się skupiam? Czy na umierającym budynku, czy na umierającym człowieku? Przecież budynek służy tylko człowiekowi. Bez niego jest tylko zbędną bryłą.
Nie jestem w stanie znaleźć w sobie odpowiedzi na pytanie, w którą stronę pójść? Jakiego dokonać wyboru? Mieć czy być? Jedno kusi, zaspokaja ambicje, moje ego, drugie jest sumieniem, tą jasną stroną mojej osobowości. Czy nie jest tak, że niedziela jest dniem dobroci dla innych, a co z pozostałymi dniami tygodnia? Święta naszej dobroci to np. wsparcie Wielkiej Orkiestry Jurka Owsiaka. Wtedy się mobilizujemy. Pamiętamy, że są inni, którzy potrzebują naszej pomocy. Jurek porusza nasze sumienia, ale taka niedziela trwa jeden dzień w roku, może jeszcze o jeden dzień dłużej. A co się dzieje z moją potrzebą zauważania innych w pozostałe dni? Na ogół znajduję usprawiedliwienie dla mojej postawy, faceta skupionego na ratowaniu budynku. Przecież to życie jest takie trudne – szukam argumentów do obronienia mojej postawy. To ja muszę się w nim przebijać.
Miewam własne załamania i zwątpienia, i potrzebuję wsparcia od innych. Wiem jak dla mnie jest to ważne. Zadaję sobie pytanie, czy kiedy jestem w dobrej formie, i jestem z siebie zadowolony, potrafię skupić się na innych. Być może oni są w trudniejszej sytuacji i bardzo potrzebują mojego wsparcia? Niestety, ciągle nie potrafię odpowiedzieć na ważne pytanie, co mam zrobić, żeby mieć, ale również żeby być? Brak mi mądrości w wyczuciu tej granicy i uchwyceniu równowagi. Czy jest to tylko mój problem? A może dotyczy także innych? Co o tym sądzicie? Zastanawiam się, czy jest to dobry temat na lekcję wychowawczą w szkole. Jak często nauczyciel rozmawia o tych problemach z własnymi uczniami? Śmiem twierdzić, że jest to fundamentalne pytanie. Od odpowiedzi na nie zależy to, którą drogę wybiorą nasi uczniowie. A może uświadomimy im, że to pytanie będzie nam towarzyszyć przez całe życie? Czy nie jest tak, że jeżeli nieustannie i często będziemy zadawać sobie pytanie mieć czy być, wtedy ciągle jesteśmy ludźmi?