Dziś chciałabym temat motywacji „ugryźć” od zupełnie innej, choć nie mniej istotnej strony – od strony często stosowanych „etykietek” przyklejanych dzieciom już na początku ich drogi edukacyjnej.
Zacznę od osobistej anegdoty. Kiedy byłam w trzeciej klasie szkoły podstawowej, napisałam wiersz dla naszej pani na zakończenie roku szkolnego. W szkole zawrzało: „Karolina to poetka! Taka zdolna humanistka! Takie ma lekkie pióro!”. Nie jestem przekonana, że moja twórczość faktycznie zasługiwała na takie laudacje (szczerze mówiąc, wiem to na pewno – moja mama ma do dziś schowane kilka moich wierszy i czasem grozi, że pokaże je moim dzieciom J ), niemniej etykietka szybko przylgnęła. Co z tego wynikało dla mnie? Po pierwsze, dość spore oczekiwania nauczycieli przedmiotów humanistycznych, ze szczególnym uwzględnieniem języka polskiego – moje wypracowania MUSIAŁY być dobre. Jeśli były, przyjmowane było to jako coś oczywistego; jeśli nie były – na moją głowę sypały się gromy i kolejne etykietki („Zdolna ale leniwa”). Po drugie jednak – co ważniejsze – wyszłam z „oczywistego” założenia, że jako humanistka mam prawo, niemal obowiązek, mieć trudności z matematyką! Z prawa tego skwapliwie skorzystałam: w szkole podstawowej jeszcze coś tam robiłam, ale już w liceum oddałam się z radością poznawaniu języków obcych i historii, zaś matematyce bez żalu pomachałam na pożegnanie. Skutek? Kiedy dziś chcę wiedzieć, ile mój samochód pali na sto, zwracam się z prośbą o dokonanie obliczeń do mojego trzynastoletniego syna…
Liczę, że moja smutna historia pokazała Państwu, jak bardzo „etykietki” szkodzą. Dzieci są osobami niezwykle pragmatycznymi – jeśli nie muszą czegoś robić, to pewnie nie będą… Jeśli ktoś usłyszy, że jest „umysłem ścisłym”, z radością wykorzysta tę łatkę jako uzasadnienie dla niechęci do pisania wypracowań czy czytania lektur. „Humanista” odpisze pracę domową z fizyki od kolegi, bo przecież on ścisłych nie umie… Etykietki zabijają motywację, ograniczają rozwój, zmniejszają poczucie własnej wartości i działają demotywująco we wszystkich obszarach. Humanista nie będzie nawet podejmował próby rozwiązania zadań matematycznych „bo przecież ja tego nie umieeem”. Jednocześnie jego motywacja do rozwijania umiejętności pisania również ucierpi: za świetny tekst nie będzie raczej mógł oczekiwać gratulacji, ponieważ to „oczywiste” że dobrze pisze, bo jest humanistą; z kolei potknięcia mogą zostać skrytykowane znacznie ostrzej niż w przypadku innego ucznia, bo od humanisty wymagamy więcej.
Do tej pory skupiłam się na kwestiach stricte szkolnych, pamiętajmy jednak, że szkoła to tylko wstęp do prawdziwego życia. A prawdziwe życie we współczesnym świecie wymaga elastyczności, otwartości, wszechstronności myślenia. Wąskie specjalizacje to pieśń przeszłości – dziś im więcej wiesz i umiesz, im więcej dziedzin jest Ci bliskich, tym łatwiejszy masz start w życie, tym większe szanse na ciekawą i satysfakcjonującą karierę zawodową. Nie odbierajmy dzieciom tej szansy przez naklejanie etykietek!
Co zatem robić? Przede wszystkim podsycać jak najbardziej wszechstronne zainteresowania dziecka. Prowadzać i do muzeum sztuki współczesnej i do Centrum Nauki Kopernik. Nie ulegać stereotypom płciowym (o których sporo było w Eduradzie w zeszłym tygodniu), że dziewczynki to bardziej książki, a chłopcy bardziej techniczni. Jeśli dziecko faktycznie lepiej czuje się w którejś z dziedzin, postarajmy się przedstawić tę „przeciwną” w jak najbardziej atrakcyjnym świetle, zaproponować zadanie, w którym dziecko odniesie sukces, aby przekonało się, że potrafi. A z wyborem „specjalizacji” czekajmy jak najdłużej – im więcej wiedzy ogólnej dziecko zdobędzie, tym lepiej dla niego. Jeśli zaś sami zostaliśmy w dzieciństwie skrzywdzeni etykietką, wykorzystajmy okres nauki szkolnej dziecka do uzupełnienia własnej edukacji w dziedzinach, które zaniedbaliśmy: będzie to z korzyścią dla nas, ale i dla naszego potomka, bo czyż może być coś przyjemniejszego od uczenia mamy matematyki?