Pracując niemal każdego dnia z nauczycielami, mam okazję dowiadywać się z pierwszej ręki, jakie trudności nastręcza praca z dziećmi urodzonymi po 2000 roku, a więc dziećmi z pokolenia Z. Jednym z problemów, o którym słyszę najczęściej, jest kwestia dobrego wychowania, codziennych przejawów grzeczności, savoir-vivre czy kindersztuby. Nauczyciele coraz częściej mają wrażenie, że uczniowie nie mają dla nich szacunku, są wprost niegrzeczni i źle wychowani. Czy rzeczywiście pokolenie Z jest aż tak złe?
Oczywiście trudno uogólniać i jestem pewna, że zdarzają się i w tym pokoleniu jednostki nieuprzejme, lekceważące czy nieuprzejme. Myślę jednak, że znacząca większość problemów w relacjach między pokoleniami wynika z niezrozumienia okoliczności wzrastania i wychowania naszych uczniów, które w dużej mierze tłumaczą ich zachowania, które dla starszych pokoleń są często nieakceptowalne.
Często pytam nauczycieli podczas szkoleń, czy zgadzają się z następującym zdaniem: „Uczeń doskonale wie, jak powinien się zachować”. Nauczyciele zazwyczaj w pierwszej chwili odpowiadają, że oczywiście tak właśnie jest. Kiedy jednak pochylamy się na chwilę nad tym tematem, okazuje się, że jest on daleki od oczywistości.
Uczniowie na pewno doskonale wiedzą, jak NIE powinni się zachowywać. Słyszą o tym ciągle i od wszystkich: Nie biegaj, nie krzycz, nie ściągaj, nie kopiuj prac z Internetu, nie używaj wulgaryzmów. Wiedzą zatem, czego nie robić, ale czy na pewno dostali coś w zamian? Czy jeśli wiedzą, że pokłóciwszy się z koleżanką nie powinni wyzywać jej od najgorszych – czy dostali strategie radzenia sobie ze złością, wyrażania niezgody na jakieś zachowanie czy też asertywnego i konstruktywnego argumentowania? Obawiam się, że w wielu przypadkach odpowiedź brzmi „nie”. Uczeń wie, że nie powinien zachowywać się w określony sposób, ale ponieważ oprócz zakazu nie dostał konstruktywnej alternatywy, często, gdy emocje wezmą górę, wpada w sprawdzony model zachowania – nieakceptowalny, ale z jego punktu widzenia skuteczny…
Uważam, że mieliśmy wiele szczęścia, że przyszło nam dorastać jeszcze w XX wieku. Ogromną wartością naszego dzieciństwa był fakt, że byliśmy otoczeni przez dobre wzorce. Telewizja, którą oglądałam jako dziecko, nie była może najlepszym źródłem wiedzy o świecie, ale na pewno byłą doskonałym wzorcem pięknej polszczyzny i zasad zachowania. Słuchając pana Suzina czy pani Loski uczyliśmy się słownictwa, artykulacji, akcentowania. W dzisiejszych mediach trudno o naprawdę piękny język – nawet politycy i publicyści coraz częściej używają kolokwializmów, a nawet wulgaryzmów. Skąd więc młody człowiek ma wiedzieć, jak mówić pięknie i uprzejmie, skoro brakuje mu wzorców? Ogromna tu rola rodziców, ale i szkoły, jako ostatniego bastionu językowej poprawności.
Jako dziecko wiele czytałam. Nie dlatego, że byłam mądrzejsza czy dojrzalsza niż dzisiejsze dzieci – po prostu nie miałam zbyt wielu alternatywnych form rozrywki. Ponieważ zaś rynek książki nie był tak rozbudowany jak dziś, czytałam dosłownie wszystko, co wpadło mi w ręce – między innymi „Grzeczność na co dzień” Jana Kamyczka. Stąd nauczyłam się bardziej zaawansowanych form grzecznościowych i zasad zachowania, których nie mieli okazji wpoić mi rodzice. Czy dzisiejsze dziecko sięgnie po taką lekturę? Wątpię.
Dodatkowo, w XX wieku zasada „wszystkie dzieci nasze są” była traktowana bardzo poważnie. Każdy dorosły czuł się uprawniony do zwrócenia uwagi, kiedy dziecko zachowywało się nieodpowiednio, do powiedzenia co i jak należałoby zrobić, aby to zachowanie poprawić. Dziś jedynymi chyba osobami, które jeszcze próbują oddziaływać wychowawczo na nie swoje dzieci są… nauczyciele – inni obawiają się reakcji rodziców…
Podsumowując: zamiast złościć się, że „dzisiejsza młodzież” nie wie jak się zachować – powiedzmy im to i pokażmy. Stwórzmy okazję do ćwiczenia zachowań w różnych sytuacjach. Wytłumaczmy, jakie formy grzecznościowe są od nich wymagane i dlaczego. Nie dziwmy się, że uczeń próbuje do nas mówić „Pani Kasiu” – skracanie dystansu to choroba XXI wieku, wie o tym każdy, kto miał okazję rozmawiać z telemarketerem. Wytłumaczmy więc, że preferujemy formę „Proszę pani” czy „Pani profesor”, ponieważ jest ona bardziej uprzejma, podkreśla szacunek oraz charakter naszej relacji. Innymi słowy – wykorzystujmy każdą okazję – i sami stwarzajmy takich okazji jak najwięcej – aby wyposażyć naszych uczniów w reguły, zasady i strategie zachowań uprzejmych i grzecznych, które my mieliśmy szczęście nabywać w sposób bardziej naturalny. Dzięki temu nasze relacje będą przyjemniejsze i bardziej satysfakcjonujące dla obu stron – a życie naszych uczniów w przyszłości łatwiejsze.