Jestem nauczycielem edukacji wczesnoszkolnej od 20 lat. Na przestrzeni tych lat pracowałam w trzech szkołach: małej – liczącej około dwustu uczniów, średniej – około czterystu pięćdziesięciu, a obecnie w bardzo dużej – półtora tysiąca dzieci. W placówkach tych liczba uczniów determinowała rozmaite działania, na przykład dotyczące organizacji pracy szkoły, chociażby takie jak układanie planu lekcji, sposoby wydawania obiadów, pracę świetlicy szkolnej, sposób przekazywania dzieci rodzicom lub opiekunom, częstotliwość prowadzenia obserwacji nauczycieli czy sposoby dzielenia się spostrzeżeniami w zespołach.
Praca w małej szkole powodowała, że wszystkie dzieci, nie tylko te z mojej klasy, były mi dobrze znane. Wiedziałam, kto jest rodzicem dziecka i komu mogę je powierzyć po zakończeniu zajęć w szkole. Znałam problemy, z którymi borykają się uczniowie, ich sytuację rodzinną, z jakiego środowiska się wywodzą, co ich martwi, a z czego się cieszą. Trochę gorzej było w szkole średniej wielkości. Tu już trudniej było mi poznać każdego z uczniów. Jednak przy odrobinie dobrej woli mogłam dość dobrze orientować się jakie są potrzeby i oczekiwania większości dzieci. Bardzo duża szkoła spowodowała, że znam niewielką część społeczności uczniowskiej. Na korytarzach mijają mnie anonimowe osoby, a ja nie mam pojęcia jak mają na imię. Podobnie ma się rzecz z kadrą pedagogiczną. Czasem pytam stojącą osobę na korytarzu szkolnym, czy mogę w czymś pomóc, a ona odpowiada mi, że jest np. nauczycielem geografii. Jest to trochę frustrujące, jednak przy pracujących ponad stu dwudziestu nauczycielach chyba nieuniknione.
Bez względu jednak na wielkość szkoły i czy zespół wszystkich pracowników liczył dwadzieścia, pięćdziesiąt czy sto sześćdziesiąt osób zawsze znalazła się grupa niezadowolonych, którzy nie byli zainteresowani dobrymi relacjami z dyrektorem, innymi nauczycielami i pracownikami. Niezmienna pozostawała ich niechęć do działań wykraczających poza obowiązek uczenia, wymagających poświęcenia odrobiny czasu więcej niż jest to konieczne, integrowania się, do udziału w uroczystościach typu Wigilia, poczęstunek wielkanocny, a nawet grillowanie w plenerze na zakończenie roku szkolnego. Zastanawiałam się dlaczego tak się dzieje, gdzie leży przyczyna takich aspołecznych zachowań, dlaczego nauczyciele uciekają ze szkoły zaraz po zakończeniu pracy, dlaczego traktują pobyt w szkole tylko jako obowiązek, a nie także jako miejsce, w którym można miło spędzać czas. Zadawałam i nadal zadaję sobie pytanie od czego to zależy. Czy można spowodować zmianę nastawienia tej dużej grupy ludzi, aby zechciała tworzyć zgrany zespół. Co zrobić, aby większość poczuła chęć do stania się jedną drużyną? Dlaczego tak się dzieje, że lekceważąco podchodzą do dobrych relacji społecznych, jakie podjąć działania by to zmienić? Jest to temat tym bardziej dla mnie interesujący, że od niedawna pełnię rolę wicedyrektora tej bardzo dużej placówki i zastanawiam się, czy można zmienić coś w tej kwestii. Czy mogę spowodować, że przynajmniej część z pracujących tu osób poczuje potrzebę integracji?
Małgorzata Lubowicka