Odbierz jak najszybciej, bo to ważny telefon z pracy. Tak, tak. Przecież widzę to na jego ekranie. Dlaczego więc nie odbierasz? – podpowiada mi ta część mojej osobowości, która odpowiedzialna jest za szybkie działanie. Mam przecież świadomość, że na ogół każdy telefon z firmy jest związany z nowym kłopotem.
Zanim odbiorę ten cholerny telefon, już jestem zdenerwowany. Moja wyobraźnia pracuje bardzo intensywnie. Koszmarne obrazy przelatują jeden za drugim jak w starych horrorach. Niestety, każdy z nich przypomina mi o problemach, które teoretycznie mogą się wydarzyć. Do moich uszu dobiega kolejny sygnał. A ja wciąż zagłębiam się w przelatujące obrazy. Moje napięcie nieustannie wzrasta. Jestem zdenerwowany i rozdygotany przed dramatyczną decyzją o odebraniu telefonu i usłyszenia tej historii, która wydarzyła się w firmie.
– Halo! Słucham Cię. Co tam nowego? – staram się ukryć moje napięcie bardzo głęboko. Mój głos jest spokojny i zrównoważony. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Wszystko w porządku. – słyszę ciepły głos pracownika w słuchawce. -Mam krótkie pytanie. – oznajmił. – Czy możemy jeszcze zapisać jedno szkolenie na dwudziestego? Mamy problem z kierowcami. W tym dniu są wszyscy zajęci.
– Ok. – odparłem. – Ten problem biorę na siebie.
Odetchnąłem z ulgą.
Byłem szczęśliwy, że to tylko telefon dotyczący naszych codziennych problemów. Zadaję więc sobie pytanie, skąd we mnie tyle napięcia? I dlaczego każdy telefon musi oznacza problem, z którym powinienem się zmierzyć?
Pomyślałem sobie – być może moja praca polega na unikaniu problemów, a one rozwiążą się same? W moich rozważaniach odważnie będę podążał dalej. Czy przypadkiem życie nie polega na unikaniu problemów? Jeśli tak dłużej się nad tym zastanawiam, wtedy przypominają mi się sytuacje z lat minionych, kiedy świadomie odsuwałem od siebie chwile, w których powinienem podejmować decyzje. Czym wypełniałem czas poprzedzający ten moment? W takiej sytuacji zawsze myślałem, że problem mnie przerasta. Obawiałem się konsekwencji wynikających z faktu, że sobie z nim nie poradzę. Miałem w sobie lęk. Być może okaże się kolejny raz, że nie nadaję się do roli, do której zostałem powołany. W mojej wyobraźni słyszałem już zdenerwowany i surowy głos mojego szefa, który stwierdzał:
– Jednak okazało się, że popełniłem błąd zatrudniając Ciebie na tym stanowisku.
Po chwili przychodzą inne wątpliwości: Już sam pomysł na rozwiązanie problemu jest beznadziejny. Nie jestem przekonany o jego trafności. Ciągle szukam w sobie nowych argumentów, które usprawiedliwiałyby niepodejmowanie decyzji. Mimo wszystko dotarło do mnie, że nawet chowanie się za wymówkami przed nią mnie nie uchroni. Zaczyna się świadoma walka między: podjąć czy nie podjąć decyzję. Nie odpuszczam i dalej drążę, aby znaleźć kolejne usprawiedliwienie, które pozwoli mi nie wziąć na siebie odpowiedzialności. Przecież jest cała masa ludzi w firmie, którzy są w stanie znaleźć dobre rozwiązania. Niech oni biorą to na siebie. Potrafię znaleźć wiele argumentów, żeby przekonać ich o potencjale, jaki posiadają. Przecież to dobry kierunek, bo pracownicy uczą się brania odpowiedzialności. Ale chyba bardziej robię to dlatego, żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność za konsekwencje z tym związane. Cel być może jest słuszny, ale motywacja wątpliwa.
Dzisiaj jest mi już odrobinę łatwiej. Musiało upłynąć wiele wody w Wiśle, abym uświadomił sobie, że podejmowanie decyzji i rozwiązywanie trudnych problemów to jednak moja rola.
Przez te wiele lat skupiałem się na tej przyjemniejszej części zarządzania, a mianowicie na poczucie wpływu, znaczenia i uznania. Unikałem trudniejszego obszaru związanego z kierowaniem ludźmi, jakim jest podejmowania decyzji. Dzisiaj wiem, że malarz nie stworzy dzieła nie brudząc sobie dłoni. Jeżeli chcesz mieć czyste ręce, powinieneś wybrać inny zawód. Na przykład filozofa. On jedynie może ubrudzić sobie własny umysł.
W moim odczuciu są dwa poziomy zarządzania.
Poziom pierwszy – bycie miłym i sympatycznym dla swoich pracowników. Ten etap jest najłatwiejszy, i na ogół osiągają go wszyscy, którzy chcą zarządzać innymi. Schody zaczynają się wtedy, kiedy trzeba podejmować niepopularne decyzje, a my nie jesteśmy do tego przygotowani. Prawdziwi liderzy potrafią kochać ludzi, ale jednocześnie mają świadomość, że to na nich spada odpowiedzialność decydowania, w którym kierunku poprowadzić zespół, niekoniecznie z wolą wszystkich jego uczestników. Szanujemy ich za to, że potrafią być mili i uprzejmi dla swoich zwolenników, ale jednocześnie konsekwentni wobec problemów, z którymi na co dzień się zmagają.
Wśród ludzi zarządzających jest wielu ekspertów. Mają mnóstwo pomysłów na dobre rozwiązania. Oni jednak są specjalistami od kierowania innymi, ale nie można ich nazwać liderami. Przywódca może korzystać z wiedzy eksperta, z jego doświadczeń i mądrości. Ale zawsze podejmowanie decyzji należy do niego, i to jest szczególny przywilej, który jest wpisany w tę rolę.
Cały ten fragment poświęcony jest osobom, którzy zarządzają ludźmi. Wielu z nas takiej roli nie pełni, przynajmniej formalnie. Natomiast każdy powinien nauczyć się podejmować decyzje w różnych obszarach własnego życia. Z moich obserwacji i pracy z nauczycielami wynika, że wielu z nich w pracy z młodzieżą zatrzymuje się na pierwszym etapie bycia z nimi. Za wszelką cenę chcą być fajni i popularni. Dopiero poniesione przez nich porażki, kiedy pozostaną w tej fazie uświadamiają im, że współpraca z młodzieżą perspektywicznie nie przynosi pożądanych rezultatów. Bądź miły wobec swoich uczniów, ale jednocześnie pamiętaj, żeby być konsekwentnym wobec zadań, jakie są przed nimi. Bez gotowości i umiejętności podejmowania decyzji nie zrealizujesz tego przesłania.