Rzadko się zdarza, żeby polskie szkolnictwo za granicą wskazywane było jako wzór do naśladowania. Dzieje się tak coraz częściej w Niemczech, gdzie przez media przetacza się debata nad stanem niemieckiej edukacji.
Różnic między edukacją niemiecką a polską jest bardzo dużo. Jedną z cech systemu naszych zachodnich sąsiadów jest wysoki poziom szkolnictwa zawodowego, które odbywa się w tak zwanym modelu dualnym, uczeń kształcący się w zawodzie jednocześnie uczy się takich przedmiotów jak matematyka, język ojczysty, czy język obcy w szkole, a wiedzy związanej z zawodem nabywa w zakładzie, który wypłaca uczniowi niewielkie wynagrodzenie za pracę. Nauka w szkole zawodowej trwa trzy lata. W pierwszej uczeń w szkole spędza trzy – cztery dni, w trzeciej najczęściej tylko jeden dzień. Niemcy niemal perfekcyjnie skorelowali potrzeby rynku pracy z ofertą edukacyjną, dzięki czemu absolwenci szkół zawodowych nie mają problemów z odnalezieniem się na rynku pracy.
Problem pojawia się jednak w momencie podejmowania decyzji, co do przyszłości dziecka. Uczeń po szkole podstawowej, która trwa w większości landów cztery lata, poddawany jest badaniom psychologiczno – pedagogicznym i na tej podstawie kierowany do gimnazjum, kończącego się maturą. Do tej szkoły trafiają najzdolniejsi, reszta zaś „skazana” jest na naukę zawodu. Mówiąc wprost bardzo często los dziesięcioletniego dziecka bywa zdeterminowany. Już na tym etapie rozpoczyna się selekcja uczniów na tych zdolnych (uczniów gimnazjum), i tych, którzy zasilą szeregi handlowców, robotników i rzemieślników. Często na etapie „kierowania dziecka do szkół” dochodzi do konfliktów między rodzicami a szkołą. Także wielu uczniom uzdolnionym, lecz trudnym, w praktyce utrudnia się zdobycie wykształcenia akademickiego.
Oprócz wczesnej selekcji uczniów, specjaliści badający wydolność systemu edukacji zwracają uwagę na świetną specjalizację absolwentów szkolnictwa zawodowego, czemu niestety towarzyszy bardzo mała elastyczność absolwentów oraz dość mała tzw. wiedza ogólna. Karierę w niemieckiej prasie robi pojęcie „Fachidioten”. Wielu komentatorów jako pozytywny przykład wymienia polskie szkolnictwo za jego elastyczność, która w dynamicznie rozwijającej się gospodarce ponowoczesnej ma swoje zalety.
Moim zdaniem prawda leży gdzieś po środku. Polacy także mogą się czegoś uczyć od Niemców, jak kształcić specjalistów, których wyraźnie na Wisłą brakuje, gdzie dobry kucharz, czy posadzkarz są na wagę złota.