Mój świąteczny alfabet

Długo zastanawiałam się, jak „ugryźć” temat wigilijny, aby więc uniknąć nadmiernego słodzenia – i nadmiernego wzruszenia – zdecydowałam się na „świąteczną wyliczankę”.

A – pierwsze i najważniejsze: jak Aniołek. W moim domu to on właśnie – a nie popularny Mikołaj – przynosi prezenty pod choinkę. Mikołaj odwiedzał nas 6 grudnia, Wigilia natomiast należy do Aniołka, który jest istotą ulotną, hojną i … kiepskim elektrykiem, bowiem jego przybycie zawsze sygnalizuje chwilowe wyłączenie prądu. A później tupot dziecięcych stóp i pełne zachwytu westchnienie: „Aniołek był…” po rzucie okiem pod obstawioną paczkami choinkę.

B – jak barszcz. U nas –grzybowy, kolejna wyjątkowa tradycja. Ciemnobrązowy, esencjonalny, podawany z uszkami grzybowymi i podsmażoną cebulką. Jest wyznacznikiem dorosłości: dzieciom zazwyczaj nie smakuje, dorośli czekają cały rok, by się nim delektować.

C – tutaj podciągnę choinkę. Zawsze żywa, zawsze kolorowa – próby eleganckiego ubierania jedno lub dwubarwnie zakończyły się stanowczymi sprzeciwami dzieci. Pełno na niej ozdób-pamiątek, krzywych, pomazanych klejem pawich oczek i zabawek, które wisiały jeszcze na drzewku babci Zosi.

D – jak dzieci. Bez nich trudno sobie wyobrazić święta. Dobrze, że mamy dużą rodzinę i zazwyczaj przynajmniej jedno dziecko jest jeszcze na etapie całkowitego zachwytu, gorączkowego oczekiwania i przejęcia. Mam nadzieję, że to się nie zmieni – kolejne pokolenia przejmą wkrótce pałeczkę.

(…)

F – jak falbanki. Specjalny sposób lepienia pierogów, którego nauczyła mnie mama, ją – babcia, a teraz ja uczę swoich synów. Całkiem nieźle im idzie…

G – grzyby suszone. Zbierane jesienią z myślą o tej okazji, starannie suszone. Najlepsi potrafią wyczuć w pierogu własnoręcznie zerwanego prawdziwka. Tak przynajmniej twierdzą…

I – igły z choinki. Nic się nie da zrobić, trzeba pokochać. A zapachu żywej choinki nie oddam za żaden porządek świata!

J – jedzenie. Duużo jedzenia. 12 potraw? Dlaczego się ograniczać? Samych śledzi bywa pięć rodzajów, bo każdy w rodzinie chce przynieść coś swojego i ulubionego.

K – kuchnia domowa. Spędzamy w niej przed świętami dużo czasu.  To jedyny raz w roku, kiedy lepimy pierogi, a w tym roku mamy nawet zamiar samodzielnie wykonać masę makową. Wspólne kucharzenie tworzy atmosferę świąteczną, przerzucanie się kulkami z surowego pierogowego ciasta na stałe weszło do rodzinnej tradycji, wszystkie dzieci na to czekają.

L – jak Lulajże Jezuniu. Czyli kolędy w ogóle. Śpiewamy między kolejnymi potrawami, śpiewamy przy ciastach, śpiewamy kolędy i pastorałki, śpiewamy świąteczne piosenki anglojęzyczne… Jest wesoło.

M – jak mama. Przez ostatnich 16 lat co roku organizowała Wigilię dla „najbliższej rodziny” – circa 20 osób. W tym roku niestety nie zmieścimy się już w takim – ciągle rosnącym – składzie, będzie więc kameralnie: tylko 12 osób. Ale to mama nauczyła mnie znaczenia tradycji, znaczenia wspólnej wieczerzy, znaczenia tego wszystkiego, co się ze świętami wiąże. No i gotowania 😀

N- jak Nieobecni. Niestety coraz więcej ich w naszym życiu, na szczęście jednak w Wigilię wracają. Mama mojego męża na pewno przypomni Babci Gieni i jej „nieudanych” makowcach, w których ciasta niemal nie było widać, tak były pełne maku; moja mama znów opowie o pierwszych świętach w naszym domu, kiedy to w nocy temperatura spadła w domu do 15 stopni i Babcia Zosia przemarzła na kanapie w kuchni; mąż, wieszając jemiołę, na pewno westchnie, że przecież to mój tata co roku przynosił ją i zawieszał, a teraz on musi o tym pamiętać… Składając życzenia każdy z nas spojrzy na chwilę w okno, w ciemny ogród, i szepnie kilka najcieplejszych słów do tych, których niby z nami nie ma, ale przecież… przecież zawsze są.

O- jak obrus. Biały. Oczywiście.

P – pierogi. Najważniejsze danie wigilijne, jeśli mnie zapytacie. Mąż upiera się, że jednak barszcz…

R – radość. Radość. I jeszcze więcej radości. No i bycie RAZEM. I Rodzina. To dla mnie znaczą te święta.

S – składanie życzeń. Bardzo ważny, bardzo ciepły, bardzo osobisty moment. Każde życzenia przemyślane, każde wyjątkowe, niektóre dowcipne, niektóre lekko dydaktyczne, niektóre zupełnie bez słów. Plus wyjątkowa trudność dla wszystkich, którzy muszą składać życzenia mnie: czego mi życzyć? Przecież mam już wszystko!

T – tradycja. Te same pomyłki w tekstach kolęd przekazywane z pokolenia na pokolenie. Te same opowieści o przodkach. Te same potrawy. Wspomnienia, które dzielę z poprzednim pokoleniem i które buduję dla następnych. Ciągłość. Poczucie bezpieczeństwa.

U – ulubiony dzień w roku. Najcieplejszy. Najczarowniejszy. Najweselszy. Najbardziej wyczekiwany. Szczególny.

W – wzruszenie. Towarzyszy mi co rok przy składaniu życzeń, przy śpiewaniu kolęd, przy spoglądaniu na tych wszystkich zebranych wokół świątecznego stołu, najukochańszych ludzi na świecie. Trochę się z tym kryję, ale może nie powinnam? Czyż wszyscy nie czują się podobnie?

Z – zapraszam Państwa do dzielenia się Waszymi alfabetami. Nie muszą być pełne, nie muszą być po kolei… ale napiszcie proszę – co dla Was znaczą Święta? Są już tak blisko…

 

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *