Nastolatki a praca domowa

Jak zachęcić nastolatka do nauki w domu? Ufać czy kontrolować? Rozterki matki gimnazjalistów.

Jedne z pierwszych artykułów mojego autorstwa opublikowany kilka lat temu na łamach Edurady nosił tytuł „Odwieczny wróg – praca domowa”. Pisałam wówczas o tym, jak rozsądnie pomagać dziecku w odrabianiu pracy domowej. Moje doświadczenia ograniczały się jednak wówczas do dzieci młodszych – uczniów szkół podstawowych. Teraz synowie dorośli, są już poważnymi gimnazjalistami, mnie zaś ogarniają wątpliwości: jaka jest rola rodzica nastolatka w kontekście nauki w domu?

Na pewno wiele zależy od charakteru, temperamentu i innych cech dziecka. Są nastolatki, które charakteryzują się wysoką dojrzałością, odpowiedzialnością, są wzorem porządku i zorganizowania – tak przynajmniej głoszą legendy… W takiej sytuacji rolą rodzica jest zapewne podziwiać i nie przeszkadzać.

Przeczytałam kiedyś, że dziecko wychowujemy do szóstego roku życia – tylko do tego momentu mamy realny wpływ na kształtowanie jego postaw, zachowań, wartości i przekonań. Później już tylko zbieramy owoce naszych wczesnych działań. Nie wiem, czy jest to do końca prawda, widzę jednak, że wpływ rodzica na nastolatka jest znacząco mniejszy niż na przedszkolaka. Mam też przekonanie, że tak właśnie powinno być – okres gimnazjum to czas, kiedy nasza młodzież dorasta, dojrzewa, odnajduje siebie, własną drogę, podejmuje decyzje, bierze odpowiedzialność za własne życie. Tak też, sądzę, powinno być w kwestii nauki – nawet jeśli jeszcze w szkole podstawowej sprawdzaliśmy zeszyty, poprawialiśmy wypracowania, upewnialiśmy się, że strój na WF jest zapakowany a materiały na plastykę zakupione – gimnazjum to chyba czas, kiedy należałoby zaprzestać tych praktyk i pozwolić młodemu człowiekowi funkcjonować samodzielnie.

Oczywiście taka decyzja wiąże się z tym, że – przynajmniej na początku – może się okazać, że zeszyty będą nieuzupełnione, ćwiczenia nieodrobione, a strój na WF wrzucony do prania i zapomniany. Skutkiem tych zaniedbań będą nieuchronnie gorsze oceny, słabsze wyniki, mniejsze czy większe zaległości. I to chyba dobrze – jedyną naprawdę skuteczną metodą uczenia odpowiedzialności jest konieczność ponoszenia konsekwencji własnych czynów. Żadne płomienne przemówienie rodzica nie zdziała tyle, ile zdziałać może pierwsza jedynka, otrzymana za brak pracy domowej. Dla ambitnego ucznia to ogromny problem – ale też najlepsza możliwość nauczenia się, że moje oceny, moje wyniki, zależą wyłącznie ode mnie. Jako rodzic mogę zakazać gry na komputerze, obciąć kieszonkowe, odebrać możliwość oglądania ulubionego serialu – wszystko to są jednak arbitralnie narzucone „kary”. Sytuacja, w której czuję się głupio na lekcji, bo wszyscy omawiają z zaangażowaniem lekturę, której zapomniałam przeczytać, nie jest karą – jest wyraźną konsekwencją podjętych przeze mnie decyzji.

To ma sens – pozwolić młodemu człowiekowi na popełnianie błędów i ponoszenie ich konsekwencji. Uczymy się wszak na błędach właśnie. Im szybciej młody człowiek będzie miał taką możliwość, tym lepiej – im wcześniej przejmie odpowiedzialność, zrozumie związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy swoimi działaniami a swoją sytuacją szkolną, tym łatwiej będzie mu się nauczyć organizować, sprawdzać  i planować swoją pracę naukową. Miejmy też nadzieję, że w potrzebie zwróci się do nas o pomoc i wsparcie – jeśli prośba wyjdzie od niego, nasze zaangażowanie zostanie przyjęte z wdzięcznością, a nie z niechęcią.

A teraz przyznam się do własnej słabości: z jednej strony wiem, jak ważne jest przekazywanie odpowiedzialności, dawanie prawa do popełniania błędów i ponoszenia konsekwencji, a z drugiej… bardzo mi trudno odnaleźć się w tej sytuacji. Gimnazjum to bardzo ważny okres w nauce dziecka, część wiedzy, którą zdobywa teraz, będzie mu potrzebna na maturze; od wyników, jakie uzyska teraz, zależy, czy dostanie się do wymarzonego liceum.. Trudno jest wycofać się i patrzeć spokojnie, jeśli efekty wychowawcze popełnianych błędów każą na siebie czekać, kiedy dziecko nie wykorzystuje do końca swojego potencjału, kiedy egzamin zbliża się nieubłaganie, a w mojej ocenie wkład pracy jest wciąż za mały. Miotam się więc pomiędzy dawaniem przestrzeni a wygłaszaniem płomiennych kazań i mam nadzieję, że będzie dobrze. Rodzicielstwo to też proces i tu również uczymy się na własnych błędach.

A co Państwo myślą? Jak Wy podchodzicie do pracy domowej swoich nastolatków? Kontrolująco czy z zaufaniem? A może najlepszy jest „złoty środek”? Jeśli tak – gdzie on leży? Będę wdzięczna za Państwa opinie w komentarzach!

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *