Jestem beznadziejną matką”, „Nie nadaję się na przyjaciółkę”, „Najgorszy pracownik roku” – to zdania, które często padają z ust kobiet. Kiedy się do czegoś zabieramy, musimy robić to perfekcyjnie. Same skrajności, ekstrema. Czy my, kobiety, nie znamy złotego środka?
Jakoś nie mam chęci używania określenia „złoty środek”, bo niby gdzie on jest? Kto ma go określić? Pasuje mi tu raczej słowo „urealnienie”. Rzeczywiście my, kobiety, miewamy z tym problem.
Urealnienie, czyli co?
Urealnienie jest miarą dojrzałości. Człowiek jest złożony, jest równocześnie i piękną, i bestią. Mamy momenty sukcesów i spełnienia, ale też chwile niepowodzeń oraz frustracji. Są momenty zadowolenia z siebie i rozczarowania sobą. Są chwile, kiedy nam idzie, i te, kiedy nic nam nie wychodzi. Są dni dobre i złe. Nawet nasza fizjologia kobieca nam to uświadamia – w kobiecym cyklu jest czas, kiedy czujemy się piękne, pełne energii, błyskotliwie i atrakcyjne, ale i ten, kiedy czujemy się po prostu kiepsko. I wspomniane urealnienie jest świadomością, że jest i to, i to, a nie albo to, albo to. I z tego się składamy.
Ekstrema, o których mówisz – w odczuwaniu i zachowaniu – dotyczą dzieci… To jest ten etap rozwoju. To dzieci są albo pełne euforii, albo przeżywają koniec świata. Natomiast człowiek dojrzały wie, że końca świata (zazwyczaj) nie ma, ale nie jest też maniacko rozentuzjazmowany.
Czytaj dalej u źródła: „Nie musisz się kochać, ale chociaż po sobie nie depcz”. Deprecjonowania siebie można się oduczyć – przekonuje psycholożka Joanna Heidtman – Zwierciadlo.pl