„No już, już, przecież nic się nie stało!” To zdanie, które bardzo często słyszą płaczące dzieci. Zniszczona budowla z klocków czy zdarte kolano powodują ból i łzy. Wydaje się to normalne i oczywiste. Rodzic czy opiekun jednak jakże często dąży przede wszystkim do tego, aby mały człowiek przestał ten swój smutek i ból wyrażać. Bagatelizują, uspokajają, zagłaskują i zagadują, byle tylko łzy zniknęły. Jakby ustający płacz oznaczał ustanie bólu.
„Natychmiast się uspokój!” To z kolei częsta reakcja na wybuchy złości. Życie małego – i większego – człowieka bywa pełne frustracji: puzzle nie chcą się ułożyć, wieża z klocków rozpadła się tuż przed zakończeniem budowy- to wywołuje złość, wściekłość nawet. Młody człowiek nie zawsze wie, jak ją wyrazić, bywa więc głośny, rzuca przedmiotami, krzyczy. Najważniejsi ludzie w jego życiu dążą do natychmiastowego poskromienia wybuchu trudnych emocji, często odpowiadając gniewem na gniew, ale nie odnosząc się do samego uczucia, a jedynie jego wyrazu.
„Ciszej! Czemu tak rechoczesz!” Nawet radosny śmiech czy głośny wybuch radości i entuzjazmu bywają tłumione, jeśli wydają się dorosłym ZBYT wyraźne. Przecież grzeczne dzieci są ciche i spokojne, nie przeszkadzają nikomu dookoła, są, a jakby ich nie było…
Emocje towarzyszą człowiekowi od początku życia. Odgrywają niezwykle istotną rolę w naszym codziennym życiu: ostrzegają, uczą, pozwalają na budowanie relacji. A jednak we współczesnym świecie wydaje się, że nie ma na nie miejsca. Oczywiście wypada uronić łzę na pogrzebie czy uśmiechnąć się oglądając komedię. Emocje jednak powinny pozostawać pod kontrolą powściągliwości, rozumu, dobrego wychowania. Taki przekaz dostają nasze dzieci: wolno ci czuć określone rzeczy, przez określony czas i wyrażać je wyłącznie w określony sposób.
Efekt? Dorasta kolejne pokolenie ludzi, którzy kompletnie stracili kontakt ze swoim życiem emocjonalnym. Funkcjonują na poziomie intelektu, pozorów, tego, co wypada lub nie wypada. Emocje tłumią, odcinają się od nich, próbują nie czuć. Dotyczy to głównie emocji trudnych, jak smutek („trzeba wziąć się w garść!), złość („trzeba zrozumieć, czasem życie jest trudne!”) czy lęk („trzeba być twardym i pokonywać słabości!”), ale i z tymi „pozytywnymi” nie obnoszą się specjalnie, bo „nie wypada się chwalić”.
Niestety – czy właśnie na szczęście? – tłumione emocje nie znikają. Ich warstwy gromadzą się tam, gdzie nie od razu da się je zauważyć – w naszym ciele. Aż w końcu dają o sobie znać w poważny i bolesny sposób: napięte mięśnie powodują ból (najczęściej kręgosłupa!), żołądek odmawia posłuszeństwa, pojawiają się migreny, a także wiele innych schorzeń, o których wiemy dziś, że często mają podłoże psychosomatyczne.
Czy to jest życie, którego chcemy dla naszych dzieci? Na pewno nie. Psycholodzy i psychoterapeuci, którzy mają ręce coraz bardziej pełne roboty, apelują: pozwólcie dzieciom na emocje! Ale aby pozwolić na emocje dzieciom, najpierw trzeba dopuścić myśl, że i my je posiadamy. Nauczyć się od nowa czuć. Nauczyć się nazywać to, co czujemy. Pozwolić sobie na doświadczenie tego, co w nas jest, bez intelektualnego analizowania – po prostu przeżyć. A potem pozwolić na to samo dzieciom. I nie bać się ich lęku, ich smutku czy złości. Te emocje również są częścią życia, mówią nam wiele o świecie i o nas samych. Odbieranie im głosu przynosi tylko krzywdę – wszystkim. Przecież już wieszcz pisał: „Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.”