Media publikowały ostatnio list otwarty oburzonego ojca gimnazjalisty do nauczycieli jego dziecka. Główne przesłanie listu? „Nauczyciele, nie zrzucajcie roboty na rodziców, wykonujcie ją sami!” Główny zarzut: za dużo pracy domowej! Dziecko po powrocie do domu nic tylko odrabia lekcje, nawet z ulubionego tenisa musiało zrezygnować… Jak to zatem jest z tą pracą domową z punktu widzenia rodziców? Czy lepiej, żeby jej nie było? Czy jest jej za dużo? Za mało?
Przede wszystkim trzeba sobie jasno powiedzieć, że praca domowa jest niezbędna. Aby dobrze opanować nowe umiejętności i zapamiętać nowe informacje musimy do nich wielokrotnie wracać. Nawet jeśli zrozumienie nowej treści nie jest problemem, dziecko potrzebuje regularnych powtórzeń żeby nowy materiał zapamiętać. Podczas szkolnych zajęć zwyczajnie nie starcza czasu na ćwiczenie. Przy jednej-dwóch godzinach tygodniowo nauczyciel ma czas na wytłumaczenie nowych rzeczy, na zaangażowanie uczniów, na stworzenie im warunków do odkrywania nowych wiadomości – niestety często nie starcza mu czasu na przećwiczenie tych umiejętności w praktyce. Do tego służy praca domowa.
Druga istotna kwestia wiąże się z faktem, że nauczyciele zadają dziecku prace domowe, ponieważ jest ono uczniem w szkole. Aby zdobyć wiedzę uczeń wykonuje polecenia swojego nauczyciela. Chociaż my nie zawsze zgadzamy się z decyzjami czy wyborami grona pedagogicznego, nie podważajmy ich autorytetu. Jeśli go zakwestionujemy, dziecko o tym nie zapomni. A do wymogów stawianych w szkole dziecko musi sie dostosować, co samo w sobie jest również cenną lekcją przygotowującą do przyszłych wyzwań w dorosłym świecie, którym i my sami potrzebujemy sprostać choć nie zawsze je akceptujemy. To, że mały narzeka nie oznacza że dzieje mu się krzywda. Wyzwanie jest mu potrzebne, dopóki nie będzie ponad siły.
Ważne, aby przepracowanemu uczniowi dać przestrzeń do narzekania, ale i wsparcie. Wtedy, kiedy pomoc jest potrzebna – zaoferować ją, ale raczej w formie wskazania kierunku niż rozwiązania. Zasada dawania wędki, a nie ryby odnosi się też do pracy domowej.
Uczyć, jak się uczyć, ale nie wyręczać. Systematyczność, organizacja i umiejętność ustalania priorytetów to kompetencje, które przydadzą się naszemu dziecku w dorosłym życiu. Zdarzą mu się w życiu sytuacje, kiedy to po kilku dniach spokoju spadnie na niego góra zadań do wykonania „na wczoraj”, a wraz z nimi konieczność podjęcia decyzji: czy najpierw piszę artykuł na Eduradę, czy przygotowuję prezentację na szkolenie, czy gotuję obiad? Tak wygląda życie, a szkoła to czas na przygotowanie się do dorosłych wyzwań.
Co możemy zrobić dla naszego zapracowanego dziecka? Zadbać o jakość czasu jaki mu pozostaje. Dostarczyć ruchu, rozrywki, również czasu na nudę. Nie zasypywać zajęciami dodatkowymi, ale raczej pobyć razem, powygłupiać się, ponicnierobić. Przynieść mu do biurka spodeczek landrynek, jak Mama Muminka Tatusiowi Muminka w kultowej w moim dzieciństwie książce. Być rodziną.
Obroniwszy zasadność zadawania pracy domowej, dodam jeszcze jedno: nauczyciele to tez ludzie, również popełniają błędy. Jeśli jesteśmy faktycznie zaniepokojeni sytuacją naszego dziecka, jeśli praca domowa faktycznie przekracza jego możliwości, umiejętności, potencjał; jeśli pochłania mnóstwo czasu, a nie przynosi efektów – porozmawiajmy o tym z nauczycielem. Ale nie róbmy tego przez list otwarty w mediach, nie idźmy też na spotkanie nastawieni na walkę. Porozmawiajmy. Spokojnie opowiedzmy o swoich obserwacjach, podzielmy się niepokojem, zapytajmy nauczyciela, jak możemy wspólnie rozwiązać problem. Bądźmy po tej samej stronie – budują barykady, zachęcamy do wojny!
Karolina i Michał Kurpińscy