Z trzech różnych perspektyw: rola rodziców w szkole

Jeśli chcemy, żeby szkoła była nowoczesna, taka, w której uczą się szczęśliwe dzieci, musimy zreformować nasze poglądy, nastawienie, odejść od stereotypów myślenia.

Temat z pozoru łatwy, ale zagadnienie według mnie dosyć skomplikowane. Powodów, dla których postanowiłam przyjrzeć się zagadnieniu roli rodziców w szkole jest kilka.

Przyczyną, dla której ten temat wydał mi się ciekawy, jest perspektywa, z której na rodziców dzisiaj patrzę. Przez wiele lat byłam nauczycielem – wychowawcą klas I – III. Niedawno zostałam poproszona przez praktykantkę o radę. Szukała potwierdzenia, czy jest „dobrym materiałem na nauczyciela”. Udzielając jej kilku praktycznych rad i wskazówek, niechcący podsumowałam swoje życie zawodowe. Na dwadzieścia lat pracy, czternaście było tymi dobrymi. Mam tu na myśli zarówno współpracę z uczniami, ale przede wszystkim relacje z rodzicami.

Obecnie jestem rodzicem ucznia, który uczęszcza do szkoły, w której pracuję i jednocześnie pełnię funkcję wicedyrektora. Rola, którą mi powierzono, daje mi dużą możliwość wsłuchania się w głosy rodziców. Niestety, jak dotąd, w dużej mierze są to wypowiedzi o charakterze skarg, roszczeń wobec nauczycieli, pouczeń czy żądania wytłumaczenia się rodzicowi przez nauczyciela. Smutna rzeczywistość.

            Najważniejsze jednak z mojego punktu widzenia jest to, że przez trzy lata udzielałam się w tzw. Trójce Klasowej. Patrzyłam wtedy na szkołę oczami rodzica, jednocześnie wczuwając się w rolę wychowawcy,  jego postawę, nastawienie do nas – rodziców. To były bardzo cenne obserwacje. Dotyczyły zarówno pracy i decyzji dyrektora, pracy nauczycieli ale i zachowania samych rodziców. Co ciekawe, po powrocie do pracy po urlopie wychowawczym, od wychowawcy mojego starszego dziecka dowiedziałam się jak ważna była nasza (Trójki Klasowej) postawa, gotowość do współpracy, pomoc, dla komfortu pracy wychowawcy. Jak nam się udało współpracować ze szkołą tak, by ją wesprzeć w wychowaniu naszych dzieci? W moim mniemaniu nie robiliśmy nic wielkiego. Wsłuchiwaliśmy się w to, co mówi wychowawca, jak widzi naszą współpracę. Czuliśmy się potrzebni, w niektórych działaniach wręcz niezbędni. W pierwszym roku naszej „służby” wspólnie z wychowawcą planowaliśmy działania, w których będziemy pomocni. Pomysły dotyczące realizacji padały z obu stron. Każda wnosiła coś cennego. Podczas różnorodnych działań (imprez, uroczystości, organizowania nagród i czasu wolnego uczniom…) na każdym etapie ich realizacji konsultowaliśmy z wychowawcą podjęte kroki. Pytaliśmy o radę, uzgadnialiśmy szczegóły. Zawsze otrzymywaliśmy informację zwrotną. Mieliśmy pewność, że wspólnie z wychowawcą realizujemy te same cele. Czuliśmy się potrzebni, bo nasze działania spotykały się z pełną akceptacją nauczyciela. Tak zrodziło się zaufanie obu stron. Dzięki niemu w kolejnych latach działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna. Pojawiające się problemy np. z nauczycielem, na którego skarżyły się dzieci i ich rodzice, rozwiązywane były z zasadami obowiązującymi w szkole. Najpierw rozmowa z samym nauczycielem, potem z wychowawcą, a jeżeli to nie skutkowało – z dyrekcją.

Kolejnym powodem, który utwierdził mnie, że to dobry temat, była reakcja moich koleżanek i kolegów – nauczycieli na mój wybór. Większość ich reakcji była zbieżna – uniesienie brwi, uśmieszek czy stwierdzenie powiedziane z przekąsem, że będę miała co opisywać. Sądzę, że zachowanie moich kolegów świadczy o jednakowym postrzeganiu rodziców i ich roli w życiu szkoły. Widzeniu rodziców, którzy kontaktują się z nauczycielem (osobiście lub coraz częściej jedynie poprzez dzienniczek elektroniczny) tylko wtedy, jeśli się czegoś domagają, o coś mają pretensje, walczą o lepszą ocenę dla swojego dziecka. Rzadko kiedy można usłyszeć jakieś pozytywne opinie nauczycieli o działaniach rodziców, które związane są ze szkołą. Nie raz spotkałam się ze stwierdzeniem, że gdyby nie rodzice, to można by było się „dogadać” z daną klasą. Dalszą konsekwencją takiego myślenia jest niechęć granicząca z udręką, która towarzyszy nauczycielom podczas zebrań z rodzicami i dni otwartych. Po co tak często? Kiedyś były tylko zebrania, dwa – na początku i pod koniec roku szkolnego – stwierdza część moich kolegów – i wszyscy byli zadowoleni – kontynuują. Słowem kluczowym, które tłumaczy poglądy niektórych pedagogów jest słowo „kiedyś”. Dlaczego? Bo dawniej nauczyciela, wychowawcę się szanowało. Był kimś ważnym, mądrym, wykształconym, jednym z najważniejszych i czasami jedynym źródłem wiedzy i umiejętności dla uczniów. Szkołę, a co za tym idzie nauczycieli darzyło się zaufaniem. O szkole nie mówiono źle. Jeśli sięgniemy pamięcią do historii szkolnictwa, to w opisach początków jego funkcjonowania, można znaleźć stwierdzenie, że dziecko oddane było na naukę. Szkoła była przywilejem. Nikt nie ważył się podważać jej autorytetu. Rola rodzica sprowadzała się wówczas właściwie do jednego: przekazania dziecka szkole.

Na szczęście czasy się zmieniły, a wraz z nimi szkoła. Jeśli chcemy, żeby była nowoczesna, taka, w której uczą się szczęśliwe dzieci, musimy zreformować nasze poglądy, nastawienie, odejść od stereotypów myślenia. Rodzice stanowią współcześnie ważny element współtworzący szkołę.

Ciąg dalszy za tydzień!

Anna Symon – uczestniczka Kursu Zarządzania Oświatą organizowanego przez Instytut Kształcenia EKO-TUR, Niepubliczną Placówkę Doskonalenia Nauczycieli 

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *