Krajobraz oświaty amerykańskiej… ciąg dalszy

W poprzedniej korespondencji opisałam zdecentralizowaną strukturę oświaty amerykańskiej. Teraz pora rozważyć konsekwencje takiej decentralizacji.

Źródła obecnego systemu wywodzą się z historycznego rozwoju oświaty w tym kraju.
W początkowych latach, dzieci były uczone w domu. W czasach kolonialnych, pierwsze szkoły powstawały w miastach, które je sobie założyły. Najstarszą szkołą jest Boston Latin School założona w 1635 roku, istnieje do dziś i cieszy się olbrzymim szacunkiem. Wkrótce potem w północnej części kraju podstawowe nauczanie (ograniczone do czytania i pisania, zarezerwowane tylko dla chłopców) w brytyjskich koloniach stało się obowiązkowe, a szkoły zaczęły powstawać we wszystkich miejscowościach. W tym czasie na południu, nauczanie dalej odbywało się głównie w domu, a czasem w kościele. Zamożni posiadacze ziemscy wynajmowali tak zwanych tutorów lub też posyłali synów do szkół w Anglii. 

Po rewolucji amerykańskiej duży nacisk został położony na edukację młodzieży, zwłaszcza na północy kraju. Początkowo większość szkół była prywatna, ale pod koniec XIX wieku we wszystkich stanach były juz publiczne szkoły podstawowe, zaczęły się pojawiać pierwsze publiczne szkoły średnie. Od początku większość publicznych szkół była pod lokalną kontrolą, finansowana z kieszeni miejscowych podatników. Rola władz stanowych była ograniczona, a rząd federalny nie odgrywał żadnej roli.

W założeniu, taka decentralizacja uważana była za demokratyczne rozwiązanie, które miało zapewnić sprawniejsze podejmowanie decyzji, i być bardziej nastawione na lokalne potrzeby. Rady Oświatowe (School Board), składające się z rodziców oraz innych, lokalnie wybieranych obywateli miały, i dalej mają prawo, przyjmować do pracy (lub zwalniać) dyrektorów, zatwierdzać szkolne budżety, jak też oceniać wyniki programów akademickich.

Bardzo często decyzje teoretycznie poprawne owocują nieoczekiwanymi konsekwencjami. Zwłaszcza na polu publicznych rozwiązań, to prawo nieoczekiwanych konsekwencji często psuje najlepsze intencje. Taki los spotkał też niestety oświatę amerykańską. Dekady lokalnej kontroli spowodowały olbrzymie zróżnicowanie jakości nauczania pomiędzy regionami, a nawet poszczególnymi miejscowościami w tym samym regionie. Niektóre okręgi kształcą wspaniale i oferują kursy akademickie w ramach szkoły średniej, podczas gdy jednocześnie wiele innych okręgów szkolnych boryka się z problemami tak podstawowymi jak funkcjonalny analfabetyzm. Niektóre okręgi wysyłają znaczny procent młodzieży na wyższe studia, często do najlepszych uniwersytetów. Inne nie potrafią sobie poradzić z utrzymaniem uczniów w szkole do matury.

Niestety to zróżnicowanie zbiega się w zasadniczym stopniu ze zróżnicowaniem ekonomicznym. Z nielicznymi wyjątkami, szkoły są dobre i wypuszczają dobrze wykształconych absolwentów na ogół w okolicach, gdzie większość mieszkańców ma wyższe wykształcenie i przyzwoite dochody. Ci rodzice nie pozwolą lokalnej szkole na obniżenie poziomu, bo zdają sobie sprawę, do jakiego stopnia przyszłość ich dzieci zależy od wykształcenia. Bardzo istotne dla tych rodziców jest, by ich dzieci dostały się do najlepszych uczelni i są oni w stanie odpowiednio finansować lokalne szkoły. Dobre szkoły są jednym z głównych czynników wzrostu cen nieruchomości w tych okręgach, bo jest duże zapotrzebowanie na domy w takich okręgach. Rosną tam też lokalne podatki od nieruchomości, których podstawowym czynnikiem są budżety szkolne.

Nie znaczy to oczywiście, że rodzicom z niższych ekonomicznie kręgów społecznych nie zależy na wykształceniu dzieci. Dla wielu takich rodzin jest to bardzo ważny czynnik awansu społecznego dla młodzieży, ambicją rodziców jest stworzenie im takiej szansy. Ale w większości przypadków nie stać ich na kupno domu, a nawet wynajem mieszkania w droższych okolicach i z konieczności mieszkają tam, gdzie szkoły nie są najlepsze. Sprawę pogarsza to, że rodzice, którzy sami nie mają wyższego wykształcenia nie wiedzą, czego wymagać od szkoły średniej w zakresie przygotowania na studia. W ten sposób zróżnicowanie ekonomiczne i oświatowe nawzajem się napędzają i pogłębiają rozdźwięk społeczeństwa.

Są wyjątki od tej reguły, zwłaszcza w większych miastach. Do wyjątków należą specjalistyczne szkoły publiczne, gdzie wstęp jest uzależniony od wyników egzaminu konkursowego, niezależnie od miejsca zamieszkania. Do takich wyjątków należą na przykład szkoły specjalizujące się w naukach ścisłych, lub też wspomniana wyżej Boston Latin School. Wyjątki te dają szanse najbardziej uzdolnionej młodzieży, niezależnie od statusu ekonomicznego rodziny. Ale są one niestety na tyle nieliczne, że nie zmieniają całości obrazu.

Innym negatywem jest brak centralnego, federalnego programu oświatowego i standardów akademickich. Powoduje to szalone różnice pomiędzy poszczególnymi stanami. Jednym z najbardziej dramatycznych przykładów były niedawne zmiany w programie edukacyjnym w stanie Teksas. W roku 2010 stanowe władze oświatowe zostały opanowane przez skrajnie prawicowe, konserwatywne ugrupowanie, które wprowadziło dramatyczne zmiany do programów szkolnych w naukach humanistycznych. Jedną z najbardziej skrajnych zmian jest rewizjonistyczne zminimalizowanie roli w historii amerykańskiej, jednego z głównych twórców tego kraju, Thomasa Jeffersona. Zawinił on w oczach rewizjonistów tym, że propagował rozdzielenie władzy i kościoła. Teksas jest drugim, co do wielkości stanem w USA i wydawnictwa szkolne muszą się z nim liczyć. W związku z tym do tych nowych programów będą stworzone nowe, rewizjonistyczne podręczniki. Tak też, przez co najmniej następną dekadę młodzież w Teksasie będzie się uczyła innej historii i nauk społecznych niż reszta kraju. Trudniej jest zrewidować nauki ścisłe, ale te same kręgi propagują rewizję nauczania teorii ewolucji i chcą przedstawiać Darwina, jako jedną z konkurencyjnych teorii, a nie, jako naukowo udowodniony proces.

Rząd federalny nie ma żadnej formalnej władzy w oświacie. Tym niemniej w ostatnich latach próbuje on wpływać na stanową i lokalną politykę oświatową. Szkoły nie mają obowiązku realizować federalnych programów, ale na ogół programy te wiążą się z pokaźnymi dotacjami, więc w czasach ograniczonych budżetów szkolnych, trudno jest taki program – i związane z nim fundusze – odrzucić. Czas pokaże, czy rząd federalny będzie w stanie sprawnie wykorzystać swoje wpływy by poprawić wyniki nauczania i zrównoważyć lokalne nierówności, czy też ten nurt stanie się kolejnym biurokratycznym niewypałem.

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *