Najlepsi nauczyciele

Wpływ najlepszych nauczycieli na nasze życie nie kończy się z chwilą opuszczenia murów szkoły. Oni z nami zostają. Dziś o tych, którzy zostali ze mną i nadal są ważni.

Dzielę się z Państwem swoimi wspomnieniami głównie dlatego, że niektórzy nauczyciele, którzy najbardziej wpłynęli na moje życie, na pierwszy rzut oka wcale nie byli nauczycielami „modelowymi”. Z punktu widzenia uczennicy mieli całe mnóstwo wad. Myślę, że wielu z nas wspomina dziś z rozrzewnieniem nauczycieli, którzy w czasie bytności w szkole byli „straszni”, „wredni”, „czepliwi”… Czas zweryfikował te opinie.

Moja polonistka w szkole podstawowej była jak błyskawica: szybko chodziła, szybko i głośno mówiła, dużo wymagała. Odkryła moje „lekkie pióro” i już nie odpuszczała. Najbardziej zapadła mi w pamięć sytuacja z olimpiadą polonistyczną: to było w ósmej klasie, akurat się zakochałam i nie w głowie było mi pisanie wypracowań. Moja pani suszyła głowę mnie i – co gorsza – moim rodzicom. Raz nawet dostałam od niej ostrą reprymendę za obijanie się. Napisałam, co trzeba było napisać, „marnowałam” soboty na kolejnych etapach konkursu, narzekając pod niebiosa na męczącą wychowawczynię… To dzięki niej oglądałam potem swoje nazwisko na szczycie listy przyjętych do wymarzonego liceum. Miałam największą liczbę punktów dzięki tytułowi finalistki konkursu polonistycznego…

W liceum miałam nauczyciela historii, o którym dziś opowiadam na prowadzonych przez siebie szkoleniach. Według dzisiejszych standardów – dramat! Żadnych metod aktywizujących, żadnych prawie interakcji z uczniem. Lekcje były od dzwonka do dzwonka wypełnione wykładem. Ale jakim! Pamiętam koordynację ucho-ręka, by jak najwięcej zanotować, ale pamiętam też, że słuchało się tego z przyjemnością. Człowiek miał charyzmę, umiejętności oratorskie, pasję do przedmiotu, którego nauczał. Wymagał od nas bardzo wiele – ale też dużo dawał.

Wreszcie nauczyciele angielskiego. Ten w pierwszej klasie LO, który kończył psychologię, a do szkoły trafił w sumie przypadkiem. Nauczyciel-przyjaciel, nauczyciel-kompan, nauczyciel-powiernik. Lekcje, na których „przypadkiem” nauczyłam się mówić, przełamując barierę wstydu i niepewności, bo tak dużo się działo, że chciałam być tego częścią. Wycieczka w Bieszczady przegadana właściwie w całości – i znów „niechcący” po angielsku. Ten nauczyciel był z nami tylko rok, ale to dzięki niemu podjęłam decyzję, że też chcę być nauczycielką.

I wreszcie moja nauczycielka z ostatnich klas liceum. Jak ja jej nie znosiłam! Ileż moi biedni rodzice nasłuchali się narzekań, ileż razy knułam z koleżankami, jak się jej pozbyć! Dlaczego? Oto przyszła osoba, która zamiast zachwycić się poziomem mojej znajomości języka, zaczęła ode mnie wymagać, abym… uczyła się więcej! I była w tym konsekwentna. Nie szkodzi, że byłam w Londynie i poradziłam sobie świetnie przez miesiąc. Nieważne, że miałam zdany międzynarodowy egzamin językowy. Ona wymagała, abym opanowała słówka z lekcji na lekcję. Abym ćwiczyła nowe struktury gramatyczne. Słowem – nie pozwoliła mi osiąść na laurach, ale pchała do przodu. Po roku buntu i protestów poddałam się i zaczęłam robić to, czego ode mnie oczekiwała. Skończyła się walka, zaczęła się współpraca. Znów dzięki „okropnej” nauczycielce spełniłam swoje marzenie i bez trudu dostałam się na studia filologiczne. Przez kolejny rok odwiedzałam ją w szkole i korzystałam z jej doskonale zaopatrzonej biblioteki..

Mój dzisiejszy artykuł ma dwa cele. Po pierwsze, skierowany jest do rodziców. Sama jestem matką i chcę dla moich dzieci jak najlepiej. Kiedy przychodzą do domu i skarżą się na nauczycieli, pierwszą reakcją jest chęć walki w ich obronie. I oczywiście są sytuacje, gdy nauczyciele rzeczywiście popełniają błędy – wtedy reagować należy. Czasem jednak przypominam sobie, na kogo sama narzekałam jako uczennica: na tych, którzy najwięcej wymagali, którzy nie odpuszczali, którzy popychali do większego wysiłku. I dziś jestem im wdzięczna. Słucham więc uważnie, czy i moi synowie nie buntują się – dość naturalnie w okresie nastoletnim – po prostu przeciwko konieczności podejmowania wysiłku…

Drugim celem jest podzielenie się wspomnieniem i wykorzystanie okazji do podziękowania tym wszystkim nauczycielom którzy sprawili, że dziś jestem właśnie tutaj że jestem właśnie taką osobą. Mieliście w tym Państwo ogromny udział, macie dziś Państwo moją dozgonną wdzięczność.

Wszystkim nauczycielom w dniu ich święta życzę, aby wdzięczność uczniów przyszła jak najwcześniej, ale też by pozostali w pamięci dzieci jak najdłużej!

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *