Prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny, nie jest zaskoczony, że dorośli tak wspominają swoich nauczycieli.
– Po latach docenia się tych, którzy byli wymagający, kompetentni i dosyć surowi, ale zmusili uczniów do nauki. Młode umysły niechętnie skłaniają się ku nauce. One raczej myślą o zabawie, rozrywce, wagarach. A wymagania wcale nie są złe. Dlatego po latach, kiedy myśli się o szkole, w głowie zostają przede wszystkim nauczyciele zaangażowani – mówi w rozmowie z naTemat.
On sam ze swojej szkoły pamięta dwoje takich nauczycieli.
Jedną była bardzo surowa i wymagająca nauczycielka matematyki, co według niego było sprzyjające temu, żeby bardziej niż innym przedmiotom poświęcić się matematyce. – Czułem, że nie mogę się obijać, bo ona nie odpuści. Była to forma presji. Młody człowiek oczywiście nie lubi takiej presji, ale ta nauczycielka została mi w głowie bardzo pozytywnie i z pełnym szacunkiem ją wspominam. W przeciwieństwie do innych lekcji, które były traktowane po macoszemu – mówi.
Drugim był nauczyciel geografii, który zabierał klasę na wycieczki. – Chciało mu się chodzić z uczniami. Wychodził więc poza ramy klasy, a wchodził w przestrzenie, o których mówiliśmy na lekcjach. To były cudowne dwie osoby – wspomina psycholog.
„Kiedyś nauczyciele byli autorytetami”
Dziś sytuacja wygląda inaczej i wszyscy to wiemy. Choć tu również nie można uogólniać – z góry przepraszamy wszystkich zaangażowanych nauczycieli z pasją, wiemy, że tacy też są. Ale wydaje się, że już w mniejszości. Choć wcale niekoniecznie tylko i wyłącznie z ich winy. Zmieniła się szkoła, zmienili się też rodzice. I ich dzieci. Czytaj więcej: Po latach doceniamy surowych nauczycieli. Dlaczego nie chcemy takich dla naszych dzieci?
